29.03.2013

#16. Liam

Hejoo! <3 Taki, nijaki imagin o Liamie. Mam cały pomysł w głowie, ale jakoś nie umiem go przelać na papier i dobrać właściwych słów. Ogólnie nie jestem z niego zadowolona.
Ale zaniedługo, prawdopodobnie jutro, dodam kolejną część Nialla xx.
Dziękujemy, za KAŻDE z tych 800 wyświetleń. Bez Was, nie byłoby Nas <3

Przed przeczytaniem włącz to:KLIK ♥


    Weszłem powoli do domu. Do Naszego domu. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i chwytając się komody, zdjąłem buty, a następnie płaszcz. Udałem się do kuchni i postawiłem wodę na herbatę. Zmarzłem i chciałem się trochę ogrzać. Wszystko robiłem odruchowo. Wyciągłem stary kubek, który kiedyś od Niej dostałem. Wrzuciłem do środka pierwszą-lepszą torebkę herbaty. Usiadłem przy stole, czekając aż woda się zagotuje. Schowałem twarz w dłonie i zamknąłem oczy. Wyobraziłem sobie, że jest tak jak dotychczas. Ja, Ty, My. Bezmyślnie wstałem i wziąłem czajnik do ręki. Z rozmyślenia wyrwał mnie ból, jaki spowodowała gorąca woda, którą właśnie oblałem sobie rękę. Zalałem herbatę, tym razem starając się trafić do kubka.
    Tutaj byłem obecny tylko ciałem. Moje myśli wędrowały po zupełnie innych planetach. I to chyba dosłownie. Starając się nie myśleć, że właśnie wróciłem z pogrzebu mojej ukochanej Lilly, z którą przeżyłem dokładnie 48 lat, usiadłem na kanapie w salonie. Przedemną na stole leżał Nasz stary album ze zdjęciami. Wziąłem go do ręki. Trzęsącą się dłonią, otworzyłem album. Na pierwszej stronie znajdowało się Nasze zdjęcie. Pierwsze jakie mieliśmy. Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Poszliśmy się przespacerować brzegiem morza. Poprosiliśmy pewnego, miłego, starszego pana, żeby zrobił Nam zdjęcie. Tam wyznaliśmy sobie miłość, która przetrwała do dzisiaj.
    Uśmiechnąłem się przez łzy. Tak bardzo będzie mi jej teraz brakować. Ale to już koniec. Wierzę, że niedługo spotkam ją w Niebie. Będziemy znowu młodzi, radośni i beztroscy.
    Przewróciłem stronę. Nasze pierwsze wspólne wakacje w Paryżu. Zaręczyliśmy się. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemii, kiedy odpowiedziała "TAK".
    Następna kartka - następne wspomnienie. Nasze wesele. Lilly zawsze chciała, żeby to był wyjątkowy dzień. Starałem się jej to zapewnić. Jej suknia, niczym z bajki o księżniczce, wciąż była schowana, w kartonie, na strychu.
    Przerzucając następne strony albumu, wszystkie wspomnienia wróciły. Kilka miesięcy po naszym ślubie, Lilly powiedziała mi najwspanialszą rzecz, jaką usłyszałem w cały moim życiu. Była w ciąży. I tak zostaliśmy szczęśliwymi rodzicami, malutkiej Rose.
    Masa zdjęć z jej dzieciństwa, później jeszcze kilka, z okresu, kiedy była już nastolatką. Zaśmiałem się. Fotografia zrobiona przed balem maturalnym. Rose stała w ogrodzie, ze swoim obecnym mężem, Jackiem i krzywo uśmiechała się do aparatu. Nie lubiła, kiedy Lilly, albo ja, chcieliśmy zrobić jej jakieś zdjęcia. Szczególnie, kiedy była z chłopakiem. No, ale cóż. Taka już rola rodziców.
    Wesele Naszej córeczki. Staraliśmy się, jak tylko mogliśmy, żeby ten dzień, był dla Niej, tak jak dla Nas, wielkim dniem. Później doczekaliśmy się dwójki wspaniałych wnuków. Lilly tak bardzo kochała tą dwójkę rozrabiaków, a oni uwielbiali spędzać czas z babcią.

    Kolejne łzy spłynęły po moich policzkach. Nie mogłem uwierzyć, że Ona odeszła. Te wszystkie wspólnie przeżyte chwile, niezapomniane chwile, przyprawiały mnie o kolejne łzy. Nie mogłem cofnąć czasu. Mogłem tylko wspominać. Nie zauważyłem nawet, kiedy na dworze się ściemniło. Podeszłem do okna, otworzyłem je, spojrzałem w górę, do gwiazd i powiedziałem cicho:

"Żegnaj Lilly, kocham Cię"


_________________________________________________________________________

Dziękuję tym którzy dotrwali do końca, tego nudnego i krótkiego imagina ♥

~Nicki

28.03.2013

#15. Louis /Welcome London (Część 2)/

Na "dobry wieczór" druga część Lou. Jeśli Wam się spodoba to dajcie znać... w sumie, jeśli nie przypadnie Wam do gustu też się odezwijcie :3

Życzę miłej lektury xoxo






Poranek. Ciche pukanie do drzwi. „Proszę” zawołałam rozespana. Kolejny raz mogłam przekonać się, że myliłam się co do Louisa. Wszystkie wątpliwości i obawy dnia wczorajszego, gdzieś uleciały, kiedy zobaczyłam Go w drzwiach z tym serdecznym uśmiechem na twarzy i tacą pełną jedzenia. To był Jego przepis na „dzień dobry”. Nie dał mi jednak długo wylegiwać się w łóżku i nacieszyć się pysznymi kanapkami. Jak mówił, miałam się dziś zaopatrzyć w dobry humor i czekać na niego na dole za 10 minut. Nie zwlekając zaczęłam zbierać się z łóżka. Za sprawą Lou dobry humor towarzyszył mi od samego rana, więc włożyłam do uszu słuchawki, włączyłam ulubiony kawałek i tańcząc po całym pokoju, zaczęłam szukać jakiś ubrań. Po upływie minuty, przechodząc obok drzwi zauważyłam szczerzącego zęby Louisa. „Musisz mnie koniecznie nauczyć tych kroków” powiedział chichocząc i wyszedł udając dziki taniec. Moją twarz oblały rumieńce. Tym razem bez pląsów, skończyłam się ubierać i kilka minut później byłam już na dole. Zszedł i Louis. Pociągnął mnie za rękę w kierunku drzwi. Jako gentelman otworzył przede mną drzwi swojego samochodu. Włączył radio, podkręcił głośność i ruszyliśmy, właściwie nie wiem, dokąd. Nucił pod nosem i serdecznie się uśmiechał. Pytał o mnie, moje życie, zainteresowania. Udawał, a może właściwie był bardzo dobrym słuchaczem. Mogłam opowiadać dosłownie o wszystkim, a jego wszystko interesowało.
W międzyczasie dotarliśmy na jakiś parking. Zaparkował auto i ani zdążyłam się obejrzeć, a on już otwierał przede mną drzwi. „Welcome In London!” powiedział entuzjastycznie i pociągnął mnie za sobą.
Ktoś, kto obserwowałby nas z boku, pomyślałby pewnie o nas, jako o dwójce porąbanych ludzi, biegających po wszystkich możliwych uliczkach miasta. To nie było typowe zwiedzanie rodem z wycieczek szkolnych… było wyjątkowe, a ja miałam najlepszego przewodnika na świecie. Po dwóch godzinach poznawania Londynu nie czułam nóg. Z ulgą opadłam na pierwszą lepszą ławkę spotkaną po drodze. Niestety uśmiech Lou nie wróżył nic dobrego, bynajmniej dla mnie. „I’m Superman!” krzyknął, a kilku przechodzących ludzi oglądnęło się za nami. Kazał wskoczyć mi sobie na plecy i zaniósł mnie pod same drzwi kawiarni. Zamówił dla nas dwa największe gofry, jakie kiedykolwiek widziałam. Mimo moich sprzeciwów, musiałam pod baczną obserwacją Lou zjeść całego. „Zaraz pęknę!” protestowałam, a on tylko uciszał mnie tym swoim „shhhh”, jak gdyby zapomniał o swoim okrzyku Supermana sprzed godziny. W ten oto magiczny sposób zjadłam ogromnego gofra z bitą śmietaną i owocami.
„Pora wracać” oznajmił Lou, a ja poczułam, że nie chcę nigdzie iść. Coś działo się w moim sercu, nie chciałam jednak o tym myśleć.
Dzień minął tak szybko… nie chciałam iść spać, chciałam jeszcze posiedzieć z moim przewodnikiem. Moje siły fizyczne zostały jednak doszczętnie wyczerpane, a powieki same opadały. Zawlokłam się jakoś do łóżka i po raz kolejny momentalnie zasnęłam.
Kilka kolejnych dni spędziłam bez Louisa. Jak przystało na wymianę szkolną, musiałam chodzić na jakieś zajęcia. Niestety Lou nie uczestniczył w nich razem ze mną. Widywaliśmy się tylko rano przy śniadaniu, kiedy tak ślicznie się uśmiechał mimo swojego rozespania i wieczorem, kiedy zajęcia się kończyły. Wtedy oboje byliśmy jednak zbyt zmęczeni na jakiekolwiek wypady. Siedzieliśmy tylko w salonie i oglądaliśmy seriale.
Ten tydzień minął szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Odczuwałam pewną pustkę, a w mojej głowie kotłowało się od uczuć i nierozpoznanych emocji.
Ostatni wspólny wieczór. Znowu wypaleni zbyt dużą ilością zajęć, siedzieliśmy obok siebie na kanapie i przeskakiwaliśmy między kanałami w TV. Lou co chwilę zerkał w moją stronę, myśląc, że tego nie widzę. W Jego oczach była jakaś nierozszyfrowana iskierka. Do tego ten Jego nie wróżący nic dobrego uśmiech. Wiedziałam, że coś kombinował… Nie chcąc się zadręczać różnymi dziwnymi scenariuszami, poszłam się położyć. Zasnęłam ze słuchawkami w uszach.
„[T.I], pobudka!” usłyszałam przez sen cichy szept tuż przy moim uchu. Otworzyłam oczy… ciemno. Dostrzegłam tylko zarys postaci Louisa na końcu mojego łóżka. Oświeciłam światło i zerknęłam na zegar – była 2.37. „O co chodzi Lou?” zapytałam zaspana i zbita z tropu. „…ucieknijmy razem” usłyszałam po raz kolejny ten łagodny szept. „Ugh.. Lou nie żartuj sobie” wymamrotałam, przewracając się na drugi bok. On był jednak całkiem poważny, a Jego oczy znowu tak przedziwnie błyszczały. Niewiele myśląc (racjonalne myślenie nie jest możliwe o tej porze) narzuciłam na siebie ubrania. Ten uśmiechnięty optymista sprzed kilku dni znowu powrócił. Kiedy chciałam zasypać go mnóstwem pytań, On tylko położył na moich ustach palec. Pociągnął mnie w kierunku drzwi, które bezszelestnie otworzył. Przeszliśmy na palcach obok pokoju Jego mamy i zeszliśmy ostrożnie po schodach. Kiedy zatrzasnęliśmy za sobą drzwi frontowe, odetchnęliśmy z ulgą.
„Przespacerujemy się?” zapytał ze swoim najpiękniejszym uśmiechem. Kiwnęłam potakująco głową. Wplótł swoją dłoń w moją i ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Tym razem to ja zaczęłam go przepytywać, tak jak On zrobił to w samochodzie. Tak wspaniale opowiadał… mogłam słuchać Go godzinami. Był tak fascynujący, a ja straciłam rachubę kroków. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy ani gdzie idziemy – liczył się tylko On.
Nagle zatrzymał się. Stanęliśmy przed rzeźbioną, białą furtką. Lou wspiął się po niej i zniknął po drugiej stronie. Zdezorientowana, rozglądałam się w około. Wtedy furtka otworzyła się, a ja zobaczyłam Lou… mojego Lou. Właśnie wtedy moje serce zaczęło mocniej bić. Całkowicie mu zaufałam, kiedy poprosił mnie o zamknięcie oczu. Prowadził mnie w nieznane, ale ja czułam się bezpiecznie. Zatrzymaliśmy się.
„Otwórz oczy” powiedział. Uchyliłam powieki i ujrzałam ogromy ogród, oświetlony tysiącami światełek. Pośrodku stał okrągły stolik z dwoma krzesłami. Louis objął mnie w pasie i podeszliśmy bliżej. Stół zastawiony był niezliczonymi ilościami jedzenia, butelką szampana w zestawie z dwoma lampkami oraz wazonikiem z kwiatami. Lou wyjął je z wody i z szerokim uśmiechem wręczył mi je. Było idealnie… bałam się jednak, że to tylko sen, a ja obudzę się rano ze łzami w oczach. Postanowiłam dać się porwać chwili i nie myśleć o niczym, a raczej o nikim innym.
Zasiedliśmy do stołu. Udawałam, że jem. Zerkałam jednak co chwilę na tego pięknego chłopaka. Bałam się, że zaraz zniknie. W pewnym momencie wstał i wzniósł toast „za to, że ma mnie u swego boku”. Wtedy też usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie dane mi było usłyszeć kiedykolwiek: „you’re perfect to me” powiedział tak… szczerze, tak prawdziwie. Chciałam napawać się tą chwilą, nie przerywając sobie tak błahymi sprawami jak jedzenie. Milczeliśmy. Wpatrywaliśmy się w siebie tylko… ja i jego niebieskie oczy, sam na sam.
Wtedy coś do mnie dotarło. Moje oczy wypełniły się łzami, a to nie umknęło Jego uwadze. Podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, pytając „co jest nie tak?”. Wtuliłam się w jego ramiona jak najmocniej. Pragnęłam, aby ta chwila trwała wiecznie. Wyszeptałam mu na ucho „przecież jutro wyjeżdżam…”
Otarł łzy z moich policzków i milcząc, pocałował. Delikatnie… tak cudownie. Moje obawy zniknęły na tę jedną, wyjątkową chwilę. Postanowiliśmy pomału wyruszyć w stronę domu mojego Supermana. Mimo Jego pocieszeń i naszych sztucznych uśmiechów, wiedzieliśmy, że z każdym krokiem zbliżamy się do naszego rozstania. Może właśnie, dlatego nasze kroki były powolne…
Dużo rozmawialiśmy. Dzieliliśmy nasze obawy, a one były tak bardzo realne. Musiałam powstrzymywać się od płaczu. Ja miałam jutro wyjechać, On miał niebawem wyjechać na studia. Mieliśmy żyć bez siebie, oddaleni o tysiące kilometrów. Wydawało mi się, że życie bez Lou jest niemożliwe, tak jak życie bez tlenu. Lou był moim tlenem, a teraz miało mi go zabraknąć…
Drzwi frontowe. Znowu ciche przekradanie się do mojego pokoju. Znowu zerknęłam na zegar – 5.24. Louis uparcie twierdził, że powinnam położyć się spać, bo czeka mnie jutro długa podróż. Ja nie chciałam tracić Jego uśmiechu, Jego widoku ani na chwilę, ani na jedną krótką chwilę. Każda minuta spędzona w Jego towarzystwie wydawała mi się cenna. Usiadł koło mnie, a ja wtuliłam się w Jego ciepłe ramiona. Rozmawialiśmy jeszcze długo. W pewnym momencie zasnęłam, zmęczona emocjami.
Obudził mnie pogodny głos pani Tomlinson: „[T.I], pora wstawać, bo spóźnisz się na lotnisko, moja droga”. Otworzyłam oczy. Spojrzałam na miejsce, w którym wczoraj był Lou… puste. Rzeczywistość mnie uderzyła, a ja zostałam pokonana.  Przed panią Tomlinson musiałam udawać, że wszystko jest OK. Ze sztucznym uśmiechem na twarzy, zjadłam śniadanie, spakowałam się. Nigdzie nie było Louisa.
Wtedy Jego mama poinformowała mnie, że pora wyjeżdżać. „Lou podwiezie mnie na lotnisko, tak?” zapytałam. „Och kochana, to Louis nic Ci nie powiedział? Musiał gdzieś pilnie wyjść… ale zostawił Ci to” powiedziała, podając mi kopertę.
Zapakowałyśmy moją walizkę do auta i ruszyłyśmy w drogę. Musiałam ukoić swój mętlik w głowie i ujarzmić te wszystkie myśli. Otworzyłam kopertę. Zobaczyłam list… list od Louisa.



Moja najdroższa [T.I]
Wiem, że czytając ten list, będziesz czuła się zagubiona w tych wszystkich uczuciach, ale przeczytaj i postaraj się zrozumieć.
Kiedy obudziłem się dzisiaj tuż obok Ciebie i zobaczyłem, jak słodko śpisz, poczułem się bezsilny wobec tego, co miało nastąpić. Ja również mam jeden, wielki mętlik w głowie.
Może pomyślisz, że jestem zwykłym tchórzem, ale nie miałem siły na konfrontację z całą tą sytuacją. Nie chciałem przyglądać się bezradnie, jak pomału Cię tracę. Bałem się, że mogę tego nie wytrzymać… bałem się również o Ciebie. Nie chciałem Cię zranić jeszcze bardziej, zadać Ci kolejnego ciosu. Los jest przeciwny nam, robi wszystko, żeby nas od siebie oddalić. Chciałbym, żeby te wszystkie chwile trwały wiecznie, ale tysiące kilometrów, jakie nas dzielą nie pozwalają nam na to. Wierzę, że to, co nas połączyło jest prawdziwe… a to co prawdziwe, przetrwa wiecznie.
Nie chciałem Cię zranić, dlatego uznałem, że będzie lepiej, jeśli rano nie będziesz mnie oglądać. Może to był błąd, może teraz masz mnie za totalnego idiotę, ale wiedz, że Twoje dobro jest dla mnie najważniejsze.
Będę starał się o tę miłość z całych sił, mimo przeszkód. Pamiętaj, że jesteś dla mnie idealna. Chcę powiedzieć Ci także coś, czego nie zdążyłem Ci powiedzieć. Kocham Cię.

Na zawsze Twój,
Lou


Łzy znowu spłynęły po moich policzkach. Tym razem nie miałam przy sobie nikogo, kto czule by je otarł. Wiedziałam jednak, że ja również za wszelką ceną będę walczyć o tę miłość… „(…) To co prawdziwe, przetrwa wiecznie (…)”


~ Wilma


22.03.2013

#14. Louis /Welcome London (Część 1)/

Yo Directionerki || Pisanie dla Was to wielka przyjemność, szczególnie, kiedy widzi się te ponad 700 wejść i kilka komentarzy od zadowolonych czytelników. W swoim i Nicki imieniu chciałabym Wam podziękować za rozkręcanie naszej działalności, jesteście kochane !

...a teraz gorąco zapraszam do czytania imagina o Louisie xoxo








Gdybym tylko mogła przywrócić do życia wszystkie te wspomnienia, Jego uśmiech… Moje szczęście było tak kruche, rozsypało się na milion kawałeczków w jednej, krótkiej chwili.
Zamykam oczy… widzę wszystkie te chwile tak wyraźnie. Postanowiłam przelać je na kartki papieru, aby wspomnienia nie dręczyły mnie każdego nowego dnia, ale mimo wszystko żyły nadal…

Maj. Kolejny poranek, coraz mniej ochoty na zderzenie się z tym całym szumem panującym w szkole. Wszyscy mówili tylko o zbliżających się wakacjach, a jeszcze inni o wymianach międzynarodowych. Jako jedna z tych „lepszych” uczniów miałam brać udział w jednej z nich. Tak, wiem – „jestem dziwna, chcę zmarnować swoją szansę, superrr, jadę do Londynu”. Słuchałam tego codziennie od poklepujących mnie po plecach ludzi i odliczającej dni do wyjazdu, mojej rozgorączkowanej mamy. Ja jednak czułam się zagubiona w tym tłumie irytujących pochwał i pouczeń.
Nie lubiłam poznawać nowych ludzi i zawierać nowych znajomości, szczególnie w obcym języku. Nie wiedziałam nic o dziewczynie, u której miałam mieszkać… oprócz tego, że nazywa się Suzanne, ale to się w sumie nawet nie liczy. Byłam po prostu nieśmiała, podobno właśnie tym wyróżniają się „kujony”, a ja byłam jednym z nich.
Właściwie? Nie zdecydowałabym się na ten wyjazd, gdyby nie moja mama. Ona gorączkowo skreślała dni do wylotu w kierunku Londynu, pakowała walizki i chwaliła się znajomym „jaką to ma zdolną córkę”.
Niektórzy dziwili mi się, że jestem zniechęcona i gdy tylko poruszali temat, poirytowana. Ale ja miałam powody… tylko nikt nie chciał spojrzeć na to z mojej perspektywy.

„[T.I], pora wstawać! Dziś wielki dzień!” obudził mnie głos mojej rozstrzebiotanej mamy. Zwlekłam się z łóżka z mętlikiem w głowie. Mama biegała koło mnie, popędzając słowami „spóźnimy się na lotnisko”. Kiedy jadłam flegmatycznie moje ulubione płatki z mlekiem, zadzwonił mój telefon. W słuchawce usłyszałam zmieszany głos mojej nauczycielki „[T.I], uhm…nastąpiła zmiana planów. Zamiast Suzanne, ugości cię… Louis”.
„Jak to Louis?! Przecież dziewczyna nie może nazywać się Louis!” krzyknęłam w histerii.

Lotnisko było zapchane ludźmi. Mój kołaczący od nadmiaru emocji mózg zachowywał się nieracjonalnie. Nie wiedziałam, kiedy odprawiono moje bagaże, kiedy mama ucałowała mnie na pożegnanie ani kiedy wsiadłam do samolotu. W mojej głowie brzmiało tylko „zmiana planów” i „Louis”. Moja niechęć rosła z każdym kilometrem zbliżającym mnie do Londynu.
Zasnęłam. Obudziło mnie donośne „prosimy zapiąć pasy, przystępujemy do lądowania” ogłoszone przez pilota. Lądowanie, szukanie walizek… szukanie owego Louisa. Rozglądałam się nerwowo dookoła po lotnisku, nigdzie ani kawałka kartki z moim imieniem.
Nagle dostrzegłam chłopaka o brązowej czuprynie, machającego rękami. „[T.I], here!” wykrzykiwał moje imię na całą halę… miał piękny akcent. Ocknęłam się z zamyślenia i postanowiłam podejść do niego zanim wszyscy ludzie zwrócą na mnie uwagę. Wzięłam głęboki oddech i przywitałam się z Louisem. Mówił coś o tym, że „miło mnie poznać” i różne rzeczy w tym stylu. Obdarzył mnie promiennym… muszę przyznać niesamowitym uśmiechem. „Nie daj się zwariować [T.I]” pomyślałam i ruszyłam za chłopakiem w bluzce w paski. Jako gentelman wziął moją walizkę, otworzył drzwi itepe itede. Ja przybrałam moją pochmurną minę i niewiele się odzywałam – byłam zmęczona.

Muszę przyznać, że Lou (tak kazał mi do siebie mówić) był niezwykle opiekuńczy. Biegał dookoła mnie niczym moja mama, tylko on w porównaniu do niej nie był irytujący. Co chwilę pytał „czy jestem głodna” lub „czego potrzebuję”. Moja niewesoła mina traciła na sile, stać mnie było nawet na lekki uśmiech. W zasadzie nie mogłam się przy nim nie uśmiechać.  W jego obecności trudno było zachować powagę, a tym bardziej pochmurną minę. Miał niezwykłe poczucie humoru, a na jego twarzy ciągle gościł szeroki uśmiech.
Jego mama? Równie pogodna i pozytywnie nastawiona do życia osoba. W jej towarzystwie czułam się rozluźniona, nie musiałam nikogo udawać.
Lou oprowadził mnie po domu. Łazienka, kuchnia, jadalna… i na końcu mój pokój. Jak się dowiedziałam w sąsiedztwie miałam Louisa i jak zapewniał „mogłam odwiedzać go o każdej porze”. Sprawiał wrażenie wiecznego optymisty.
Zmęczona padłam na łóżko, „może nie będzie aż tak źle…” pomyślałam i zasnęłam. 


To be continued...


~ Wilma

21.03.2013

#13. Harry

Hej kochani! Tak, wiem, że zaledwie wczoraj skończyłam jeden imagin o Harrym, a dzisiaj już wrzucam następny, ale chodziło za mną ostatnio, napisanie czegoś takiego, a do tej rolu pasował mi jakoś, tylko Harry.
Myślę, że się spodoba ;>
Trochę mi smutno, że nic nie piszecie... :(



-Mamusiu! A gdzie jest tata ?
To pytanie, na pozór zwyczajne, było dla mnie czymś strasznym. Moja córecza, Jacqueline, skończyła już 5 lat. Zaczynała poznawać i uczyć się zrozumieć nasz świat. Coraz częściej w naszym domu padało to pytanie. Starałam się go omijać, zmieniać temat, albo udawać, że rozmawiam z kimś przez telefon. Ale przecież nie mogłam tak wiecznie. Kiedyś musiałam jej to powiedzieć.

To było jakieś siedem lat temu. One Direction, wtedy, wielki boysband. Miliony fanek pragnących zobaczyć, usłyszeć i dotknąć, przynajmniej, jednego z ich piątki. Ja też byłam ich wielką fanką. Razem z koleżankami, szalałyśmy za nimi. Kiedyś, pewnego pięknego dnia, moje marzenie się spełniło. Dostałam się na studia w Londynie, przeprowadziłam się na ten czas do cioci. Trwała akurat trasa Take Me Home. Po przylocie, ciocia powitała mnie u siebie i powiedziała, że ma dla mnie niespodziankę. Załatwiła mi bilet VIP na jeden z ich koncertów. Byłam wniebowzięta. Wreszcie nadszedł ten dzień. Stałam wśród krzyczących fanek, w pierwszym rzędzie przy scenie. Nigdy nie miałam jednego ulubieńca. Kochałam każdego tak samo. Aż do dnia koncertu. Śpiewałam właśnie razem z innymi Directionerkami i chłopakami "Live while we're young". Wtedy spotkałam jego spojrzenie. Patrzył mi prosto w oczy i uśmiechał się. Pierwszy raz, na żywo, zobaczyłam jego dołeczki. Domyślacie się już o kogo chodzi? Harry...No właśnie. Po koncercie, miałam wejście za kulisy. Pomyślałam, że jak pójdę tam ostatnia, to może będę mogła zostać z nimi dłużej. Nie wiele myśląc, przepuściłam wszystkie dziewczyny przed siebie. Nadszedł czas na moje spotkanie z idolami. Weszłam do pokoju, gdzie cała piątka siedziała na ogromnej sofie. Przywitałam się, zrobiłam parę zdjęć, poprosiłam o autografy. Rozmawialiśmy chwilę. Byli bardzo mili. Śmiałam się do łez. Spojrzałam na zegarek. Pół godziny temu, miałam być już w domu, u cioci.
-To, ja chyba będę już musiała iść - powiedziałam, zawiedzionym głosem.
Chłopcy wydali z siebie westchnienie.
-Naprawdę już musisz iść? - powiedział Harry.
-A gdybym nie poszła to co ? - zapytałam ciekawa.
-Gdybyś z nami została... zabralibyśmy cię na imprezę, organizowaną przez naszego kumpla.
-Tak, Harry powiedział, że przyjdzie z dziewczyną... - zaśmiał się Louis.
-Louis, zamknij się - powiedział przez zaciśnięte zęby.
-Że jak ? - spytałam, nie bardzo wiedząc o co chodzi.
-Harry, próbuje cię zapytać, czy nie chciałabyś mu dzisiaj towarzyszyć. - wyjaśnił Zayn. Harry uśmiechął się, ukazując rząd równych, białych zębów. - No chyba nie odmówisz temu przystojniakowi! - wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
-No..ja... no dobrze. - powiedziałam, a cała piątka zaczęła krzyczeć, jakbym co najmniej powiedziała im, że lecą w kosmos. - Ale musiałabym się chyba przebrać...
-Niczym się nie martw - powiedział Liam - chodź!
Ruszyłam za chłopakiem. Weszliśmy do jasnego pomieszczenia. Pierwsze co zobaczyłam, to stosty kosmetyków, poukładanych na półkach. Przeszliśmy dalej, przez małe drzwi. Weszliśmy do garderoby. To co tam zobaczyłam, przerosło moje wszelkie oczekiwania. Setki stroi, sukienek, spodni, bluzek, kurtek, butów i... JEJ tam było wszystko!
-Oddaję cię w ręce naszej zaufanej koleżanki - wskazał na kobietę, która akurat weszła do pokoju - To jest Reina. Zajmie się tobą. Chociaż osobiście, nic bym nie zmieniał - uśmiechnął się i zostawił nas same.
-Zgaduję, że to ty padłaś ofiarom Harrego co? - zaśmiała się Reina.
-Chyba na to wygląda - powiedziałam śmiejąc się, razem z nią. - w ogóle jestem [T.I.].
-[T.I.] piękne imię... Zawsze chciałam nazwać tak swoją córkę, której jakoś nie umiem się doczekać. Trójka facetów w domu, to prawdziwy koszmar!
-Wyobrażam to sobie!
Bardzo miło nam się rozmawiało. Reina wybrała mi śliczną, niebieską sukienkę, następnie dobrała do całego stroju, klasyczne, proste czółenka.
-To co ? Czas na lekki makijaż! Zapraszam panią na krzesło!
Posłusznie usiadłam i oddałam się stylistce. Kiedy wszystko było gotowe, Reina zaprowadziła mnie do chłopców. Dopiero, kiedy zobaczyłam ich, wszystkich w garniturach, dotarło do mnie, że właśnie ja, zwykła dziewczyna, idę na imprezę z One Direction. To było niewiarygodne.
Wsiedliśmy do limuzyny, która zawiozła nas prosto, pod same drzwi klubu. Nie często bywłam na takich imprezach, więc, żeby dodać sobie trochę odwagi i się rozkręcić, wypiłam kilka drinków. Postanowiłam odszukać Harrego, bo gdzieś mi się zawieruszył. Chwiejąc się na nogach, znalazłam w końcu chłopaka. Wyciągnęłam go na parkiet. Zaczęliśmy tańczyć. Najpierw spokojnie, poruszaliśmy się przy rytmie jakiejś ballady. Natępnie, DJ puścił trochę szybszy kawałek. Zaczęliśmy skakać i szaleć. Coraz częściej ręka Harrego spoczywała na mojej talii. Wylądowaliśmy w pokoju, nad klubem. Resztę możecie sobie sami dopowiedzieć. Oboje pijani, młodzi, szaleni. Nie myśleliśmy wtedy, o konsekwencjach.
Rano obudziłam się sama. On zniknął, od tamtej pory go nie widziałam. Wróciłam do cioci, mówiąc, że nocowałam u koleżanki. Chyba mi nie uwierzyła, bo przecież przyjechałam tu zaledwie parę dni temu, ale nie przejmowałam się tym za bardzo. Coraz częściej miewałam mdłości, było mi słabo. Obawiałam się najgorszego. Zrobiłam test. Pozytywny.
To jedno głupie wydarzenie, odmieniło na zawsze moje życie. Nie wiedziałam, co dokładnie powinnam zrobić. Przecież nie pójdę do cioci i nie powiem jej "Cześć ciociu, przespałam się z chłopakiem z One Direction, i teraz jestem z nim w ciąży, a on o tym nie wie". Przerosło mnie to wszystko. Kilka razy, doszło do takich sytuacji, że chciałam się pociąć i zabić. Ale kiedy, po raz pierwszy poszłam do lekarza na USG i zobaczyłam to maleństwo, wiedziałam, że muszę się pozbierać. Zrezygnowałam ze szkoły i wróciłam do rodziców do Francji. Z pochodzenia byłam Polką, ale tata dostał tu pracę, więc się przeprowadziliśmy. Powiedziałam im o wszystkim. Bałam się, że wyrzucą mnie z domu, albo coś w tym rodzaju. Ale oni przyjęli to nadzwyczaj spokojnie i obiecali mi pomóc. Zdecydowałam się nie mówić o tym Stylesowi.
Kilka miesięcy później, urodziła się Jacqueline. W internecie, czytałam dużo razy, że Harry zawsze chciał nazwać swoją córkę Darcy. Ale to, tylko cały czas, by mi o nim przypominało. Uznałam, że imię Jacqueline, będzie idealne. Ta mała, tak bardzo przypominała ojca. Miała piękne, zielone oczy, a gdy tylko się uśmiechała, ukazywała swoje dołeczki. Wiedziałam, że ma prawo wiedzieć, kto jest jej tatą i dlaczego nie ma go przy nas. Ale co miałam jej powiedzieć? Zastanawiałam się już nad tym od dłuższego czasu, i chyba właśnie teraz, moja córka mnie do tego przekonała.
One Direction, teraz już nie taki sławny zespół, jak kiedyś, mieli akurat półroczną przerwę. Znalazłam w internecie, adres domu rodzinnego, państwa Stylesów. Nie zastanawiając się dłużej, spakowałam siebie i Jacqueline i pojechalyśmy na lotnisko.
-Chodź kochanie, lecimy odwiedzić tatusia - powiedziałam do małej dziewczynki w kręconych włosach.


~Nicki

20.03.2013

#12. Harry (Część 4)

Ostatnia część. Miłego czytania! ♥

"(...)Byłam bardzo ciekawa co tym razem Harry napisał. Myślałam, że się dzisiaj zobaczymy, byłam trochę zawiedziona. Ale po przeczytaniu, nie mogłam się już na niego gniewać."






"Hmm... Zapewne powinienem napisać tutaj coś mądrego, ale jakoś nic nie przychodzi mi do głowy. Spotkajmy się dzisiaj o 19:00, przy drzwiach wejściowych hotelu. Zabieram Cię na kolację. Pryszedłbym po Ciebie osobiście, ale do tej pory nie wiem, który jest twój pokój. Chcę Ci coś powiedzieć. Twój Harry" .

Teraz już rozumiecie, dlaczego nie mogłam się na niego gniewać? Był taki... kochany.
Pierwszy raz w życiu czułam coś takiego. Pierwszy raz w życiu, chłopak, a właściwie światowa gwiazda, zabiera mnie na kolację! Wzięłam telefon do ręki i wybrałam numer Kate. Jednak po pierwszym sygnale, rozłączyłam się. Ona nie dałaby mi spokoju. Pewnie chciałaby, żebym zapoznała ją z chłopakami, albo co gorsza spróbowała umówić ją z jednym z nich, a w poniedziałek cała szkoła wiedziałaby już, że byłam na kolacji z Harrym Stylesem. Powiem jej, ale w swoim czasie. Tak bardzo brakowało mi prawdziwej przyjaciółki, z którą mogłabym dzielić wszystkie sekrety i tajemnice, która byłaby ze mną na dobre i na złe. "No cóż taki marny mój los" pomyślałam. Zerknęłam na zegarek, na lewej ręce. Dochodziła 14:00. Wyskoczyłam jak oparzona z łóżka i pobiegłam zadzwonić po Robbena.
-Podrzucisz mnie do najbliższego centrum handlowego? -powiedziałam z ekscytacją w głosie.
-Oczywiście. Wiem, że lubisz zakupy, ale żeby aż tak? - zaśmiał się, kiedy wsiadłam do samochodu.
-IDĘ NA KOLACJĘ Z HARRYM STYLESEM! - wykrzyczałam, piszcząc z radości.
-[T.I.] proszę, trochę ciszej. Chciałbym zachować dobry słuch, przynajmniej do emerytury - powiedział z uśmiechem na twarzy.
-Przepraszam - powiedziałam, nie mogąc przestać się śmiać.
-A kto to właściwie ten Harry? - no tak mogłam się domyśleć, że pięćdziesięcioletni facet, nie będzie kojarzyć takich osób.
-To,ee.. taki jeden chłopak z mojej szkoły.- powiedziałam, unikając niepotrzebnych pytań. W końcu jeszcze wczoraj mówiłam, że nie nawidzę One Direction.
Kilkanaście minut później, byliśmy już na miejscu.
-Czekać tu na ciebie? - spytał Robben.
-Wiesz...jak chcesz. Ale wątpie, że będziesz tu siedział trzy godziny - powiedziałam.
-Jak skończysz, to zadzwoń, przyjadę.
-Ok, dziękuję! - zatrzasnęłam drzwi samochodu i pobiegłam w stronę pierwszego sklepu. Nie nawidziłam chodzić sama po centrum handlowym, ale co miałam zrobić? Gdyby ktoś ze mną poszedł, nieuniknione byłoby pytanie po co kupuję sukienkę. Nie wiem ile przymierzyłam sukienek. Przestałam liczyć po piętnastej. Każda była śliczna, ale czegoś w nich brakowało.
"Moja ostatnia nadzieja" pomyślałam spoglądając w stronę ostatniego sklepu, którego jeszcze nie zdążyłam odwiedzić. Weszłam do środka i od razu skierowała się w stronę sukienek.
"TO JEST TO!" pomyślałam, kiedy zobaczyłam piękną, morelową sukienkę na manekinie. Poprosiłam sprzedawczynię o nią. Poszłam ją przymierzyć. Pasowała idealnie. Na cieńkich ramiączkach, pokryta czarną koronką. Tak, to była idealna sukienka na dzisiejsze spotkanie. Zapłaciłam za nią i zadzwoniłam po Robbena. Ten stawił się pod budynkiem kilka minut później. Dotarłam do domu około godziny 17:00.
"Czas się przygotować" pomyślałam. Udałam się do mojego pokoju, zmyłam makijaż, który zrobiłam rano i umalowałam się jeszcze raz. Moje paznokcie pokrywał teraz beżowy lakier.
Wlosy zakręciłam w delikatne fale i ubrałam sukienkę. Podeszłam do lustra. Muszę powiedzieć, że wyglądałam świetnie. Przejrzałam się jeszcze raz i uświadomiłam sobie, że nie mam żadnych butów. Spojrzałam w stronę mojego łóżka. "Może to dzisiaj jest ta wyjątkowa okazja" pomyślałam i wyciągnęłam czarne szpilki, które kupiłam zaledwie dwa dni temu. Włożyłam buty na stopy i ponownie stanęłam przed lustrem. Tak teraz wyglądałam idealnie.
Chodziłam chwilę po pokoju, żeby przyzwyczaić się do wysokich obcasów.
Jak zwykle nie było nikogo w domu, więc postanowiłam wyjść kilka minut wcześniej i porozmawiać z panią Berdhard, czy wyglądam dobrze.
-Kochana! Wyglądasz niesamowicie! Kto jest tym szczęściarzem? Czyżby chłopak od karteczek i róż?
-Tak i dziękuję - zaśmiałam się.
-19:00, idź już lepiej, nie wypada się spóźnić. - powiedziała pani Berdhard. Mimo, że nie była nikim z mojej rodziny, to jednak traktowałam ją, jako ciocię. Posłusznie wyszłam z pomieszczenia, w którym się znajdowałyśmy i poszłam w kierunku głównych drzwi hotelowych. Zobaczyłam Harrego. Stał tam, tyłem do mnie i wpatrywał się w coś na zewnątrz.
-Harry?
Odwrócił się. Zobaczyłam jego piękne oczy i dołeczki, które pokazywały się za każdym razem kiedy się uśmiechał.
-[T.I.] pięknie wyglądasz - powiedział, wręczając mi bukiecik różowych róż.
-Dziękuję - powiedziałam spuszczając głowę. Nie chciałam, żeby zobaczył moje okropne rumieńce. -Wiesz, że już trzeci raz dzisiaj dostaję od ciebie kwiaty?
-Tak, ale pierwszy raz, odemnie osobiście - powiedział nie przestając się uśmiechać.
Harry zabrał mnie do jednej z najlepszych restauracji. Po skończonym posiłku,chłopak zapytał mnie:
-[T.I.] może się przejdziemy, zamiast wracać samochodem? Będziemy mieć więcej czasu dla siebie. - uśmiechnął się.
-Jestem jak najbardziej za. Spacer dobrze nam zrobi. - powiedziałam. Obawiałam się, że moje nogi mogą tego nie wytrzymać, ale czego się nie robi dla ukochanej osoby. No właśnie ukochanej. Zaczynałam czuć do niego coś więcej niż tylko przyjaźń. Dziwne, jak uczucia mogą się szybko zmienić. Najpierw go nienawidziłam, później polubiłam, a teraz chyba kochałam. I to wszystko w ciągu dwóch dni. Zabawne. Tylko on chyba tego nie odwzajemniał. Gdyby tak było, powiedziałby mi. Szliśmy tak alejkami, rozmawiając i śmiejąc się co chwilę. Nagle przypomniałam sobie o karteczce. Napisał tam, że musi mi coś powiedzieć.
-Harry? - zapytałam niepewnie.
-Słucham cię.
-Ja..jaa chciałam się dowiedzieć.. AŁŁAAA! - zaczęłam krzyczeć i upadłam na ziemię. Czułam okropny ból w kostce. W przypływie tylu emocji zemdlałam.
Ocknęłam się dopiero w szpitalnej sali. Chciałam się podnieść, ale ktoś mi na to nie pozwolił. Odwróciłam się w lewą stronę i zobaczyłam zmartwionego, ale jednocześnie radosnego, że się obudziłam, Harrego.
-Harry! - powiedziałam - co, co się stało?
-To chyba nie był dobry pomysł zakładać kilkunastocentymetrowe szpilki - powiedział. Dopiero teraz poczułam, że na mojej nodze jest gips.
-No to pięknie. - powiedziałam zła sama na siebie.
-Spokojnie, lekarz powiedział, że to nic poważnego. A tu mam coś dla ciebie. - wręczył mi torbę. Otworzyłam ją i zobaczyłam w środku moje buty. No tak, złamany obcas dużo wyjaśniał.
-Harry?
-Tak?
-Wczoraj, zanim to się stało...Ja chciałam się coś dowiedzieć...
-Mów dalej - chyba wiedział, co zamierzam powiedzieć.
-Napisałeś, że chcesz się ze mną spotkać, żeby mi coś powiedzieć....
-A czy zamiast ci to mówić, mogę to zrobić ?
Nachylił się nademną i złożył na moich ustach delikatny, słodki pocałunek. Z początku byłam zdezorientowana, ale szybko oddałam pocałunek.
-Ja też cię kocham - powiedziałam, po czym ponownie złączyliśmy nasze usta.

---------------------------------------------------------------------------------

I jak? Podoba się zakończenie ? A może spodziewaliście się czegoś innego ? :>

W najbliższym czasie pojawi się imagin o Louisie :D

~Nicki

19.03.2013

#11. Harry (Część 3)

Tak jak obiecałam, trzecia część Harrego :)
Myślę, że albo jutro, albo najpóźniej w czwartek dodam ostatnią część.
Miłej lektury ♥
Czekam na Wasze komentarze ;D


"(...)Kiedy wychodziłam, Styles wręczył mi kartkę i powiedział:
-Obiecaj, że otworzysz ją dopiero u siebie.
-Obiecuję, dobranoc! - powiedziałam i poszłam w kierunku windy."


Wpadłam do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Byłam strasznie ciekawa, co może być napisane na kartce od Stylesa. Usiadłam na łóżku, wzięłam głęboki wdech i otwarłam kawałek białego papieru.
"Jutro o 10:00, bądź w głównym holu hotelu. Będę czekał!".
-AAAA!!!- zaczęłam się drzeć na całe mieszkanie. Harry Styles chce się ze mną spotkać! Nie wierzę! Jeszcze kilka godzin temu go nienawidziłam, ale teraz...no właśnie. Miłość? Zakochanie? Nie... chyba jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić. Narazie był dobrym kolegą. I z taką myślą położyłam się spać.

Nastawiłam budzik na 8:00, żeby zdążyć się przygotować. Nie chciało mi się wyjść z cieplutkiego łóżka, ale myśl, że zaniedługo znowu się z nim zobaczę, wygrała. Wzięłam szybki prysznic, zjadłam śniadanie i poszłam do mojego pokoju. Stanęłam przed szafą. Pierwsza myśl ? "W co ja mam się ubrać?!". Kiedy wyciągnęłam połowę ubrań,w końcu, zdecydowałam się na jasno-niebieskie rurki, czerwoną bluzkę z krótkim rękawem i granatowy sweterek. Na początku, myślałam o tym, żeby ubrać się bardziej elegancko, ale w końcu to nie była nawet randka, tylko przyjcielskie spotkanie. Delikatnie umalowałam twarz,a włosy upięłam w luźny warkocz. Kiedy skończyłam, zegar wybił dokładnie 10:00. Wciągnęłam na nogi czerwone conversy i udałam się do środka naszego hotelu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, jednak nigdzie nie dostrzegłam Harrego. Usiadłam na beżowej sofie, wzięłam do ręki ulotkę, ktora leżała na stoliku i zaczęłam ją czytać. "10:15, a jego dalej nie ma" pomyślałam. "Ale ja byłam głupia. Myślałam, że sam pan Styles będzie chciał się umówić ze zwykłą dziewczyną. Nie wierzę, że mogłam być tak naiwna". Dokładnie takie myśli chodziły mi po głowie. Wstałam i już chciałam wrócić z powrotem, do mojego pokoju, przebrać się w luźną koszulkę i leginsy, kiedy nagle pani Berdhard, recepcjonistka, zawołała mnie do siebie.
-Tak? - zapytałam.
-Był tutaj jakiś chłopak, kazał ci to przekazać. - wręczyła mi czerwoną karteczkę.
-Dziękuję - powiedziałam i odeszłam kawałek, żeby w spokoju zobaczyć co pisze na kartce.
Otworzyłam ją i zobaczyłam :
"Poszukaj złotego ptaka. W jego dziobie znajdziesz kolejną wskazówkę. Harry"
-Co? - powiedziałam sama do siebie. O jakiego złotego ptaka mu chodziło... I w ogóle co to za podchody? Podeszłam do pani Berdhard i pokazałam jej kartkę.
-Nie wie pani może, o co chodzi? Jaki złoty ptak ? Nie rozumiem.
-A może...Na drugim piętrze, stoi pozłacany posąg orła...
-No tak! Dziękuję! - ucałowałam kobietę w policzek, zabrałam karteczkę i ruszyłam do windy.
Doszłam do rzeźby. W jego dziobie faktycznie znalazłam kolejną czerwoną karteczkę.
Nie zwlekając otwarłam ją.
"Ostatnie piętro...Tam znajdziesz Nialla, on powie ci co dalej. Harry"
Coraz bardziej podobały mi się te podchody. Nie wiele myśląc, wyjechałam na ostatnie piętro. Nialla nigdzie nie było, więc zapukałam do ich pokoju. W drzwiach zobaczyłam zaspanego blondyna.
-[T.I.] co ty tu robisz, o 8:00 rano?
-O 8:00? - zaśmiałam się - dochodzi 11:00. -wyjaśniłam.
-O cholera! Zapomniałem! Miałem na ciebie czekać... No więc, nie rozumiem, po co Harry to robi, ale kazał ci to dać. - pobiegł do środka apartamentu i za chwilę pojawił się w drzwiach, wręczając mi czerwoną różę, do której przyczepiona była, dużą kokardką, kolejna karteczka.
-Dziękuję - powiedziałam - i przepraszam, że cię obudziłam - uśmiechnęłam się.
-Nie ma sprawy. - uśmiechnął się.
-To ja ten... idę na poszukiwania - wskazałam na różę.
-Ok, to do zobaczenia.
Kolejna karteczka do kolekcji...
"Rozejrzyj się i podążaj za strzałkami. Harry"
Dopiero teraz zauważyłam, że wszędzie rozwieszone kolorowe strzałki, powycinane z papieru. Według życzenia Harrego, poszłam tam, gdzie mi wskazały. Doprowadziły mnie do kuchni. Weszłam powoli do pomieszczenia. Pani Mellark, główna kucharka, odwróciła się właśnie, kiedy zamykałam za sobą drzwi.
-Ooo! [T.I.] dobrze, że jesteś.
-Dzień dobry - powiedziałam, a kobieta uśmiechnęła się do mnie życzliwie.
-Pewien piękny chłopak, kazał ci to dać. Choć ze mną.
Posłusznie ruszyłam za panią Mellark. Przeszłyśmy przez całą kuchnię. Kucharka nagle zatrzymała się, wręczyła mi srebrną tackę z kawałkiem ciasta w kształcie serca. Na ciastku napisane było:
"Najpierw mnie zjedz, potem dowiesz się co dalej"
-Coraz bardziej zaczynam się bać - powiedziałam do pani Mellark i zaśmiałam się.
-Powodzenia - krzyknęła kobieta, kiedy opuszczałam kuchnię. Pobiegłam z ciastem do jadalni, usiadłam przy stole i szybciutko zjadłam cały przysmak. Między warstwą biszkoptu, a galaretki znalazłam kolejną czerwoną karteczkę. "Czego to on jeszcze nie wymyślił" pomyślałam i zaśmiałam się w duchu. Otwarłam kartkę:
"Wróć tam, skąd wyruszyłaś. Harry"
Skąd wyruszyłam? No tak, główny hol. Bez zastanowienia ruszyłam przed siebie.
Dotarłam do celu. Podeszłam do pani Berdhard i zapytałam:
-Był tutaj może ten chłopak, który zostawił tą kartkę? Kręcone włosy, mniej więcej w moim wieku?
-Owszem był.
-A nie wie pani gdzie teraz jest?
-Nie mam pojęcia. Wpadł tylko na chwilę. Powiedział, że mam ci to dać. - kobieta schyliła się pod biurko i wyciągła ogromny bukiet róż. Patrzyłam na nią z coraz większymi oczami. Wzięłam do ręki kwiaty.
-Jakie one piękne! - powiedziałam.
-Tak, zdecydowanie się z tobą zgodzę. Ale to nie wszystko. - pani Berdhad znów schyliła się pod swoje biurko i tym razem wyciągła kosz pełen cukierków. Na górze leżała kolejna, tym razem większa, czerwona kartka.
-A właśnie, o mało nie zapomniałam. Ten chłopak...Harry tak? -skinęłam głową - powiedział jeszcze, że masz to otworzyć dopiero w swoim pokoju.
-Noo..no dobrze...- nie bardzo wiedziałam co powiedzieć, byłam w szoku. - dziękuję.
Zabrałam róże, koszyk i poszłam do siebie. Postawiłam słodycze na stoliku, w swoim pokoju i zbiegłam na dół po wazon. Wstawiłam różyczki do wody. Wróciłam na górę. Byłam bardzo ciekawa co tym razem Harry napisał.
Myślałam, że się dzisiaj zobaczymy, byłam trochę zawiedziona. Ale po przeczytaniu, nie mogłam się już na niego gniewać.

C.D.N.

18.03.2013

#10. Zayn /Music Shop Hero/

Mówił Wam już ktoś, że jesteście kochani? ♥
Blog istnieje 2 tygodnie i już jest ponad 500 wyświetleń!!! Szczerze, nie spodziewałam się tego.
Dziękuję :*
A ze spraw organizacyjnych... Wera zrezygnowała z prowadzenia ze mną tego bloga, ale nie martwcie się, zamiast niej, imaginy będzie tu dodawać WILMA.
Tym razem, ja dodaję jej pierwszego imagina :D
Dziewczyna liczy na Waszą opinię w komentarzach! xoxo.




Otworzyłam oczy. Wiedziałam, że to będzie jeden z tych dni, kiedy ma się wszystkiego i wszystkich dość bez żadnego, konkretnego powodu. Zaczęłam zastanawiać się, czy ruszyć się z łóżka, a może jednak szczelnie okryć się ciepłą kołdrą i obudzić dopiero jutro. Wiedziałam jednak, że muszę się ogarnąć i mimo wszystko stawić czoła codzienności, tak bardzo szarej codzienności.
Wstałam, uważnie pilnując, aby pierwsza noga, która „wydostanie się” z łóżka, była nogą prawą… cicho liczyłam, że chociaż to uchroni mnie przed całym złem, które czeka mnie w nowej pracy.
…właśnie, nowa praca. Na samą myśl miałam ochotę uciec z powrotem do mojego zagrzanego łóżka.
Mój portfel świecił pustkami, pilnie potrzebowałam trochę grosza, w ofertach pracy nie można było przebierać, więc nie wybrzydzając przyjęłam pierwszą lepszą pracę w sklepie muzycznym w centrum miasta. Szef był gburowatym mężczyzną, liczącym się tylko ze swoim egoistycznym zdaniem i kochającym wyłącznie swojego grubego psa, który niebawem zamiast chodzić, będzie się toczył.
Włócząc z niechęcią nogami, poszłam przygotować sobie coś do jedzenia. Właściwie? Nie byłam głodna, myślałam tylko jak zły może być dzień dzisiejszy. Przechodząc obok kuchenki, zerknęłam na zegar.
8.00! O tej porze powinnam w pełni ogarnięta stawić się na dywaniku u Gbura. W panice zaczęłam zakładać na siebie przypadkowe ubrania, na które natknęłam się poszukując mojego telefonu. Wybiegłam w pośpiechu z mieszkania, wsiadłam na rower i niczym zawodowy kolaż, starannie omijając przeszkody w postaci ludzi, 10 minut później dotarłam pod witrynę sklepu.
„Mogłam zostać w łóżku…” pomyślałam, widząc minę szefa, stojącego obok stosu pudeł. Chwilę później dostałam niezły ochrzan, zostałam obszczekana przez chodzącą kulkę, tak uwielbianą przez Gbura i zostałam zawalona poleceniami, które miałam wykonać.
Tak, mój pierwszy dzień pracy nie mógł wyglądać lepiej… Ze spuszczoną głową wzięłam się do roboty. Na „dobry początek” zajęłam się rozpakowywaniem owych pudeł.
Właśnie wtedy moje życie miało wywrócić się do góry nogami. Usłyszałam dzwonek, mój pierwszy klient podszedł do lady. Przeklinając cicho na cały świat, odwróciłam się… i spojrzałam w ciemnobrązowe oczy, najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć.
Na ziemię sprowadził mnie Jego melodyjny głos „hej, wszystko w porządku?”. Zbierając w sobie resztki opanowania, wydukałam coś w stylu „tak, jest OK”. Jak przystało na etykietę wzorowego sprzedawcy, zapytałam „w czym mogę pomóc?”. To nie był mój głos. Mój głos nigdy nie był tak roztrzęsiony, tak inny…
Nagle z zaplecza wyszedł mój szef i entuzjastycznie przywitał chłopaka. „Gbur i entuzjazm?” pomyślałam, lekko zaszokowana.
Udając zajętą pracą, wytężałam słuch, jak tylko mogłam. Z ich rozmowy wynikało, że ciemnooki ma na imię Zayn, a mój szef jest jego… wujkiem?! Wytrąciło mnie to z równowagi tak bardzo, że niezdarnie potrąciłam regał z płytami CD, one rozsypały się niczym domino, a ja wylądowałam pod nimi. „Gorzej być nie mogło” myślałam, nie mając zamiaru wynurzać się spod stosu płyt i spalić się ze wstydu. Właśnie wtedy zobaczyłam, że ktoś wyciąga w moją stronę dłoń. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, chwyciłam ją.
Była to dłoń chłopaka o tych cudownych oczach. „Wszystko okay?” zapytał ze szczerze zaniepokojoną miną, po czym zwrócił się do Gbura:
- Wujku, chyba na dziś koniec wrażeń dla… (tutaj szef wtrącił moje imię), odprowadzę ją bezpiecznie do domu, dobrze?
Szefowi spełznął uśmiech z twarzy, błyskawicznie zastąpiony został grymasem. Nie dziwiłam mu się… zatrudnił niezdarę, musiał sam sprzątać ten bałagan… ale chwileczkę! Czy ja się przesłyszałam? Zayn powiedział „odprowadzę”?
Moje myśli zaczęły chaotycznie wirować.
„To co? Idziemy?” zapytał pogodnie brunet. Kiwnęłam tylko twierdząco głową. On otworzył przede mną szarmancko drzwi (pierwszy raz ktokolwiek otworzył przede mną jakiekolwiek drzwi). Przypomniałam sobie nagle o moim rowerze porzuconym w pośpiechu pod witryną, „Zayn…” (po raz pierwszy użyłam jego imienia, brzmiało ono tak dziwinie, tak.. pięknie). On również zauważył mój wehikuł. Energicznie wsiadł na niego i zwrócił się do mnie:
- Zamawiała pani taksówkę?
Wybuchnęłam śmiechem, wskoczyłam na rułkę i chwiejnie, ale stabilnie ruszyliśmy w drogę. Ja robiłam za GPS, a On śmiał się serdecznie.
Wreszcie dotarliśmy pod moje mieszkanie, oboje w dobrych humorach.
- Ile jestem Panu winna? – zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Myślę, że cappucino w Twoim towarzystwie powinno wystarczyć.
Weszliśmy do mieszkania. Zaynowi wskazałam salon, a sama poszłam robić obiecaną kawę. „…[T.I], rano podjęłaś dobrą decyzję, wstając z łóżka” podsumowałam wydarzenia dnia.
„O czym tak rozmyślasz?” usłyszałam nagle łagodny szept. Odwróciłam się gwałtownie i znów spojrzałam w te niesamowite oczy, tym razem były jednak o wiele bliżej, mogłam dostrzec każdy element Jego tęczówki…
…tsssssss, właśnie wtedy przypomniał sobie o nas czajnik. Zayn oddalił się, a ja zalałam kawę, po raz kolejny wytrącona z równowagi.
Kiedy weszłam do salonu, On zajęty był przeglądaniem kolekcji moich płyt. Ku mojemu zaskoczeniu zmasakrowane przez los radio stojące w kącie wydało tchnienie w postaci „…now I've had the time of my life, no I never felt like this before”*. Zayn widocznie postanowił pobawić się w DJ i pomajstrować przy moim starym radiu i stosie zakurzonych płyt. Niespodziewanie, tanecznym krokiem zjawił się tuż obok mnie i wyciągnął w moją stronę dłoń. „Zayn… nie jestem dobrą tancerką” wymamrotałam. „ochh…nie marudź i zatańcz ze mną!” powiedział chichocząc, po czym przyciągnął mnie do siebie.  Zatraciłam poczucie czasu, nawet nie wiem, kiedy piosenka dobiegła końca. Wtedy zadzwoniła Jego komórka. Odebrał. Rozmowa była krótka. Włożył telefon do kieszeni, tylko kilka słów zdołałam wychwycić z Jego chaotycznych tłumaczeń - „muszę iść”, „odezwę się”, „pilne”… i uciekł, tak po prostu. Zostałam sama.

Kolejny dzień… wszystko robiłam mechanicznie, myślami byłam daleko, a w mojej głowie układały się różne scenariusze. Starałam się stłumić dezorientację, które nadal we mnie siedziała. Miałam dwa dni wolnego od pracy, więc pozwoliłam sobie na długi spacer. Liczyłam na ukojenie chaotycznego echa dnia wczorajszego. Chodziłam po nieznanych mi uliczkach, oglądałam bezcelowo wystawy, tak po prostu. Ściemniło się… „pora wracać do domu” pomyślałam.
Właśnie przekręcałam klucz w drzwiach do mojego mieszkania, kiedy po schodach zbiegł mój sąsiad.
- [T.I] lepiej tam nie wchodź! Całe mieszkanie zalane, pani Smith, ta staruszka z góry zapomniała zakręcić kurek po kąpieli…
Starałam się opanować mętlik w głowie i racjonalnie pomyśleć o jakimkolwiek noclegu… „przecież nie spędzę nocy na ulicy” pomyślałam. Zdecydowałam zadzwonić do cioci, mieszkającej dwie przecznice dalej.
Ciocia była kochaną osobą, przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Nieustannie krzątała się wokół mnie, przygotowała mi górę jedzenia i w kółko powtarzała „Moje biedactwo!”. Pierwszy raz od dawna poczułam się bezpieczna…
Byłam wykończona. Przebrałam się w luźny t-shirt, do uszu włożyłam słuchawki z ulubioną muzyką… nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.

„[T.I] masz gościa” obudził mnie łagodny głos mojej cioci. Słyszałam jak lekkim krokiem oddala się, mimo to, nadal czułam w pokoju czyjąś obecność. Uchyliłam lekko powieki i zobaczyłam zarys męskiej postaci… postaci tego pięknego bruneta. Gwałtownie nakryłam głowę po sam czubek kołdrą. „…nie możesz mnie oglądać w takim stanie!” krzyknęłam histerycznie.
- [T.I], nie bądź niepoważna. Rozespana czy nie… i tak jesteś najśliczniejsza na tym całym, malutkim świecie – powiedział łagodnie, po czym obdarzył mnie swoim najpiękniejszym uśmiechem.
„Znajdzie się dla mnie miejsce u Twojego boku?” zapytał cudownie chichocząc i zagrzebał się w pościel tuż obok mnie. Mogłam teraz bezkarnie rozpływać się w Jego pięknych oczach i przyjrzeć się każdemu elementowi jego idealnej twarzy. Ucałował mnie czule w czoło i powiedział: „Przepraszam, że wczoraj Cię zostawiłem, ale…”, głos mu się załamał. Z trudem opowiedział mi o owej krótkiej rozmowie telefonicznej.  Dowiedział się o śmierci swojego dziadka… z Jego słów mogłam wyczytać, jak bardzo był mu bliski, a Jego oczy mówiły wszystko. Przytuliłam Go bez zbędnych słów… był taki bezradny.
Być może to był złoty środek na poprawę samopoczucia, bo chwilę później wyskoczył z łóżka, zabrał mi kołdrę i wybiegł z pokoju. Byłam nieco skołowana tym, że znowu mi uciekł, ale nie zdążyłam nawet zawołać „Zayn!”, a on z powrotem był w moim pokoju… z tacą pełną jedzenia.
„Śniadanie do łóżka!” zawołał z promiennym uśmiechem, po czym dodał „…ale myślę, że się ze mną podzielisz, co?”. Nie dał mi nacieszyć się ciocinymi naleśnikami. Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził na balkon.
Był piękny dzień, jeden z takich, kiedy chce się żyć, kiedy wszystko mówi o szczęściu. Było idealnie… nie, przepraszam – to nie ten moment.
Zayn przyciągnął mnie do siebie, tak mocno, że nie miałam szans się uwolnić. Nie protestowałam. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, niezwykły… nasz pierwszy.
TERAZ mogę powiedzieć - było IDEALNIE.


---------------------------------------------------------------------------------I jak Wam się podoba? Mnie osobiście bardzo :D
Pech chciał, że dopadło mnie okropne przeziębienie, dlatego zostaję jutro w domu. Będzie kolejny Harry! ♥♥♥

~Nicki






16.03.2013

#9. Harry (Część 2)

Witajcie kochani ♥ Dziękuję i przepraszam, że nie zdążyłam wczoraj go dodać.
Ale dodaję dzisiaj i mam nadzieję, że będzie trochę lepszy niż poprzedni.
Podzielcie się ze mną, swoją opinią!
xoxo.


"(...) Odłożyłam buty do pudełka i wsunęłam je pod łóżko."


Następnego dnia, lekcje minęły mi bardzo szybko. Kiedy wyszłam ze szkoły, zobaczyłam, że czeka już na mnie mój kierowca. Pośpiesznie wsiadłam do czarnego auta. Kilka minut później byliśmy już pod hotelem. Zobaczyłam tłumy krzyczących nastolatek i kilkudziesięciu ochroniarzy, próbujący nie wpuścić ich do środka. Robben zatrzymał samochód po drugiej stronie hotelu, zaraz przy drzwiach prowadzących do naszego mieszkania.
-Kto tym razem? Beyonce ? Rihanna ? A może Justin Bieber ? Bo moi rodzice, jakoś nie raczyli mi powiedzieć. - przywykłam już, że nasz hotel odwiedzały sławne osoby, bo był to w końcu jeden z najlepszych hoteli w całym ogromnym Nowym Jorku.
-Podobno jakiś zespół. Two Direction... czy jakoś tak. Nie jestem pewnien, w każdym razie piątka chłopaków. To wyjaśnia, że tym razem pod hotelowymi drzwiami, jest pięć razy więcej fanek. - zaśmiał się. Robben, pomimo swojego podeszłego wieku, był dla mnie jak wujek. Bardzo go lubiłam, często to jemu właśnie opowiadałam o moich problemach. On jedyny zawsze starał się mnie zrozumieć i dać jakąś pożyteczną radę.
-One Direction... gorzej być już nie mogło ? Wolałabym Justina... To tylko jeden walnięty koleś, a tych jest aż pięciu. Beznadzieja. Znowu nie będzie chwili spokoju. Nie wiesz może do kiedy zostają ?
-Nie mam pojęcia - powiedział i uśmiechnął się życzliwie.
-No nic, może cudem spotkam dzisiaj któregoś z moich rodziców na dwie minuty i oni mi powiedzą. Dzięki, do zobaczenia - powiedziałam i wyszłam z samochodu. Wbiegłam do domu i zamknęłam drzwi na klucz. Dwa lata temu, jedna szalona fanka wpadła do naszego domu, żeby tylko dostać się do hotelu i zobaczyć Miley Cyrus. Od tego czasu, zamykam wszystko, przez co da się wejść, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła. Był piątek, nie miałam żadego zadania domowego. Postanowiłam zrobić sobie coś do jedzenia, bo mój żołądek domagał się posiłku. Ze smakiem zjadałm obiad i włączyłam telewizję. Przyniosłam ze sobą całe pudełko lodów czekoladowych, które udekorowałam bitą śmietaną. "Czas zacząć weekend" pomyślałam i nabrałam na łyżkę trochę lodów. Jak co tydzień, byłam zaproszona na kilka imprez jednocześnie, zawsze wybranie jednej sprawiało mi trudność, ale dzisiaj miałam zamiar zostać w domu cały wieczór. Nie wiem ile minęło czasu, przypuszczam, że dosyć dużo, bo zdążyłam zjeść całe lody i zobaczyć dwa filmy. Właściwie nie robiłam dzisiaj nic, ale byłam wykończona. Nie łatwo się zrelaksować, kiedy zza okna dochodzą cały czas krzyki i wiwaty.
Dochodziła 20. Wyjrzałam przez okno. Ściemniało się, rodziców nadal nie było. Bez głębszego zastanowienia wbiegłam po schodach do mojego pokoju i wyciągłam z szafy moją ulubioną bluzę z misiem, który trzyma karteczkę "FREE HUGS". Założyłam ją i zbiegłam na dół. Udałam się w miejsce, w którym miałam chwilę spokoju. To było niesamowite miejsce, przynajmniej dla mnie. Pewnie pomyślicie, co takiego niesamowitego jest na samym dachu kilkunastupiętrowego hotelu. Sama nie wiem. Przeszłam drzwiami do holu, a stamtąd do głównego biura mojego taty. Nie było go, zresztą, nie często tam bywał. Wyszłam przez drzwi, przeszłam koło pani, która pracowała w rejestracji i udałam się windą na ostatnie piętro. Doszłam do pokoju z numerem 781, który w sumie to nie byl pokojem. Żeby się tam dostać trzeba było mieć specjalną kartę. Wzięłam ją kiedyś ze stolika w domu, nie wiedziałam do czego służy, a że nikt nie upominał się o nią, to zostawiłam ją sobie. Niedawno odkryłam, że dzięki niej można dostać się do tego pomieszczenia. W środku były schody prowadzące na dach. Weszłam po nich ostrożnie, na górę. Podeszłam do barierki i zobaczyłam całą panoramę wielkiego miasta. Delikatny wietrzyk rozwiewał moje włosy. Uwielbiałam to uczucie, byłam wtedy taka wolna. Na dole było coraz mniej dziewczyn, większość wróciła do domów, a reszta rozbijała namioty pod drzwiami. To już według mnie było przegięcie. Przecież One Direction to też zwykli ludzie, którzy potrzebowali odrobiny spokoju i prywatności. Na co te dziewczyny liczyły? Że chłopcy wyjdą do nich i od razu jedna z nich będzie tworzyć szczęśliwą parę z jednym z nich ? Bzdura. Nie lubiłam tych wszystkich rozpieszczonych gwiazdeczek. Wszyscy myśleli, że są najlepsi i najważniejsi na świecie. Stałam tam tak długo, aż słońce nie znikło za horyzontem. Rozmyślałam o swoim życiu. O tym jakie z jednej strony było fajne, a z drugiej jakie beznadziejne. Myślałam o Lux. Ciekawe co teraz robiła. Nie utrzymywałam z nią kontaktu. Kiedy w końcu zrobiło się ciemno i chłodno, postanowiłam wrócić. Powoli zeszłam schodami, zamknęłam pomieszczenie, z którego wyszłam. Doszłam do windy. "Przejdę się schodami" pomyślałam. I tak nie miałam nic lepszego do roboty, w domu nikogo nie było. Tylko bym się nudziła. Niewiele myśląc ruszyłam korytarzem na drugi koniec holu, do schodów. Założyłam kaptur na głowę, nie chciałam, żeby ktoś mnie rozpoznał. Zadawaliby pytania typu "Gdzie byłaś", "Po co szłaś na samą górę" i takie tam. Nikt nie wiedział o tym, że czasami chodziłam sobie postać na dachu i po prostu pomyśleć. Szłam spokojnie kiedy nagle ktoś chwycił mnie od tyłu w pasie i wykrzyczał:
-NIALL! Mam cię!
Przerażona krzyknęłam:
-Puść mnie! Nie jestem Niall! - ktoś puścił mnie, a ja momentalnie się odwróciłam. Jak się okazało był to chłopak. Miał zawiązaną na oczach czarną chustkę. Szybko jednak się jej pozbył słysząc mój głos - Co to ma znaczyć!? W ogóle po co nosisz to na oczach ? Jeśli chcesz się pobawić w piratów, to zapraszam, niedaleko stąd jest przedszkole! - powiedziałam, i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że przedemną we własnej osobie stoi Harry Styles. Uroczo uśmiechał się, próbując zrobić na mnie wrażenie - Daruj sobie, nie zbyt wychodzi ci to udawanie słodkiego - powiedziałam. Odwróciłam się, bo chciałam już iść, jednak drogę zastąpili mi pozostali, czyli Niall, Louis, Zayn i Liam.
-Przepraszam - powiedziałam zdenerwowana. Nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego.
-Już chcesz nas opuścić? -spytał Louis, po czym cała piątka otoczyła mnie, tworząc krąg.
-Tak i byłabym wdzięczna, gdybyście mi to umożliwili.
-Hej księżniczko! Spokojnie, nie chcesz nas poznać ? Jestemy One Direction! -powiedział Zayn, ciesząc się z nie wiadomo czego.
-WOW serio? Nie wiedziałam! - udawałam zaskoczoną, jakbym nigdy w życiu nie słyszała o ich zespole - a i nie mów do mnie księżniczko. Nie chcę was poznać, chcę wrócić do domu! Dlatego łaskawie proszę, żebyście mnie wypuścili. Narazie proszę, potem mogę zacząć krzyczeć. - powiedziałam, starając się opanować nerwy. Nie chciałam mieć z nimi doczynienia. Znam te wszystkie ważne osobistości i wiem, że z nimi trzeba rozmawiać prosto i bez owijania w bawełnę.
-A tak właściwie... To co wy w ogóle wyprawiacie? - zapytałam zdziwiona.
-Bawimy się - powiedział Harry ukazując swoje dołeczki - Może do nas dołączysz?
-Chyba sobie żartujesz.
-Mówię, jak najbardziej poważnie.
-Nie ma mowy, wracam do domu. - przecisnęłam się przez Nialla i Liama i poszłam w kierunku schodów.
-Co za idiota zgasił światło - wykrzyczałam kiedy zrobiło mi się czarno przed oczami.
-Teraz ty nas gonisz - usłyszałam głos Harrego. Zawiązał mi chustkę na oczach i mimo moich sprzeciwów zakręcił mną parę razy. Spodziewałam się, że nie odpuszczą tak łatwo. "Co mi tam, w domu i tak bym się nudziła". Nie miałam pojęcia w którą stronę idę. Szłam przed siebie z wyciągniętymi rękami. Złapałam Zayna. Długo jeszcze goniliśmy się po hotelowym holu, bawiliśmy się w berka i chowanego. Oni byli naprawdę super. Nie zachowywali się tak jak wszystkie sławne osoby. Byli jak moi koledzy ze szkoły. Dzięki nim znowu poczułam się jak pięcioletnie dziecko. Naprawdę świetnie się bawiłam. Zerknęłam na zegarek. Była już 22. Czas z nimi bardzo szybko mijał.
-Chłopcy, słuchajcie, chyba muszę już iść. - powiedziałam zawiedziona, że trzeba się z nimi pożegnać.
-Nie ma mowy, nie wypuścimy cię jeszcze. Jest jeszcze wcześnie, jest piątek, możemy poszaleć dzisiaj dłużej. - powiedział Harry uśmiechając się podejrzanie. Rodzice i tak na mnie nie czekali i nie przejmowali się mną, więc bez zastanowienia poszłam za chłopakami. Ich pokoje znajdowały się na tym samym piętrze. Weszliśmy do środka. O dziwo w środku był jeszcze porządek.
-Witamy w naszych skromnych progach - powiedział Zayn.
Usiadłam na sofie, którą pomagałam wybrać mamie. Nie chciałam żeby wiedzieli, że jestem córką, właściciela hotelu. Bałam się, że zaczęliby mnie inaczej traktować.
Niall przyniósł z kuchni DUŻO jedzenia. Chipsy, paluszki, ciastka i inne przekąski.
-To co robimy ? - zapytałam.
-Co powiecie na karty? - rzucił Louis.
-Ok - zgodzili się wszyscy.
Czas mijał nieubłagalnie, dochodziła 24. Teraz na prawdę, już musiałam iść.
-To ja już pójdę. Rodzice będą się niepokoić - skłamałam. Nawet gdybym nie wróciła na noc do domu, ich by to nie wzruszyło.
-No tak, zrobiło się późno - zauważył Liam.
-Odprowadzę cię - zaproponował Harry. Chciał mnie osobiście odstawić do domu, ale ja powiedziałam mu, że też tu mieszkam, nie wchodząc w szczegóły.
Kiedy wychodziłam, Styles wręczył mi kartkę i powiedział:
-Obiecaj, że otworzysz ją dopiero u siebie.
-Obiecuję, dobranoc! - powiedziałam i poszłam w kierunku windy.

---------------------------------------------------------------------------------
~Nicki

14.03.2013

#8. Harry (Część 1)

Na Wasze życzenie, ten imagin będzie o Harrym ;) Przewiduję narazie jeszcze dwie części.
Chcemy Wam bardzo podziękować za 350 wejść. KOCHAMY WAS <3
Chciałabym, żeby przy którymś imaginie były przynajmniej 3 komentarze... Takie moje małe marzenie. Spełnicie je ? xx.






Moi rodzice... zapracowani, bogaci ludzie. Mój tata był właścicielem pięcio-gwiazdkowego hotelu w centrum Nowego Jorku, a mama znaną i cenioną prawniczką. Mieszkaliśmy w naszym hotelu, mieliśmy osobno oddzielone ogromne mieszkanie na parterze. Do tej pory mieszkała z nami babcia, ale odkąd zmarła wszytko się zmieniło. Rodzice ciągle się gdzieś śpieszyli, nie mieli dla mnie czasu, który próbowali nadrobić drogimi prezentami. Fakt, miałam najlepsze ciuchy w szkole, nosiłam same najdroższe buty i miałam najwięcej przyjaciół. I co z tego ? Pseudo-przyjaciele zadawali się ze mną tylko po to, aby być lubianym i popularnym w szkole. Oni nie byli takimi prawdziwymi, oddanymi przyjaciółmi, z którymi mogłam o wszystkim porozmawiać, bez obawy, że jutro będzie o tym mówić cała szkoła. Dopóki moi rodzice nie dorobili się tego ogromnego majątku, miałam jedną przyjaciółkę i byłam niezauważana w szkole. Nie nosiłam drogich butów i ubrań z firmowymi metkami. Moim marzeniem było wtedy posiadanie choćby jednej pary Conversów. Rodzice zawsze mieli dla mnie czas, często jeździliśmy na różne wycieczki, albo po prostu, po obiedzie chodziliśmy na lody. Wtedy tego nie doceniałam. Myślałam, że to obciach jeździć w tym wieku na rodzinne wypady. Wolałam spędzać ten czas ze znajomymi, niestety ich nie miałam. Jedynie Lux czasami mnie odwiedzała, a ja, ją. Dopiero teraz dostrzegłam jaką byłam szczęściarą. Drogie rzeczy, dużo znajomych i popularność wcale nie są takie super, jakby się mogło komuś wydawać. To ma swoją cenę, którą ja właśnie teraz płaciłam. To zawsze było moje marzenie, być uwielbiana i podziwiana w szkole. No i proszę. Moje marzenie się spełniło. Szkoda tylko, że zanim pomyślałam to życzenie, nie zwróciłam uwagi na jego konsekwencje. Ktoś może pomyśleć "Masz bogatych rodziców i wszystko co tylko sobie wymarzysz. Czy można mieć lepsze życie?". Otóż można. To życie wcale nie było bajką. Było koszmarem, przynajmniej dla mnie. Brakowało mi szczerych rozmów z Lux, która dokładnie pięć lat temu się wyprowadziła. Brakowało mi rozmów z mamą i tatą, którzy zawsze musieli wiedzieć, gdzie i z kim idę. Kiedyś mnie to bardzo denerwowało, że chcą wszystko wiedzieć,ale teraz skakałabym z radości, gdyby mama zapytała mnie o której wrócę do domu. Na większość moich znajomych, w domu czekały zatroskane mamy z obiadem, pytając jak im minął dzień. A ja? Rano wychodziłam i po szkole wchodziłam do pustego domu. Pod hotel podwoził mnie codziennie nasz prywatny szofer. Sama sobie gotowałam, albo czasami zamawiałam coś do domu, bo rodzice jedli na mieście, lub w naszej restauracji hotelowej. Nie pamiętam kiedy ostatni raz moja mama zrobiła obiad. Pomyślicie zapewne "To czemu nie jadłam w naszej restauracji, którą miałam za ścianą ?". Nie lubiłam tam jeść. Zawsze było tak dużo ludzi, gwar i pełno zakochanych par. Dla mnie było to obrzydliwe, jak karmili się wzajemnie i całowali. Do tej pory nie miałam chłopaka i jakoś nie zanosiło się na to, żebym w najbliższej przyszłości go miała. Co z tego, że mogłam mieć każdego? Ja chciałam żeby to on się o mnie postarał. I wiem, byłam staroświecka, ale marzyłam o tym, żeby znaleźć chłopaka, który pokocha mnie za to jaka jestem, a nie za to, że mam bogatych rodziców i jestem popularna. To życie nie było takie cudowne, jak sobie wszyscy wyobrażali.
Siedziałam właśnie w swoim pokoju i odrabiałam lekcje. Pisałam wypracowanie na angielski, kiedy ktoś zapukał do moich drzwi.
-Proszę - powiedziałam, nie wiedząc kogo się spodziewać. Zobaczyłam mamę.
-Cześć kochanie - powiedziała i wręczyła mi pudełko z napisem: CONVERSE. "Kolejne do kolekcji" pomyślałam. - To dla ciebie. Przechodziła dzisiaj obok i postanowiłam ci je kupić. Takich jeszcze nie masz. - uśmiechnęła się, a ja otworzyłam pudełko. Zobaczyłam śliczne turkusowe trampki.
-Dziękuję - odpowiedziałam, a mama ulotniła się z mojego pokoju. No tak, wpadła na chwilę, żeby znowu dać mi prezencik i poszła. Nie chciałam już nic. Chciałam żeby było jak dawniej, żebyśmy spędzili chociaż jeden dzień razem. Już prawie zdążyłam zapomnieć jak wygląda mój tata. Ale za każdym razem, kiedy proszę ich, żeby zostali jeden dzień ze mną, oni albo zmieniają temat, albo mówią, że mają za dużo pracy, żeby pozwolić sobie na jeden dzień wolnego. Zawsze mieli dużo pracy.... I co z tego, że miałam już 17 lat? Mimo wszystko czułam się jeszcze bardziej jak dziecko, a nie jak dorosła. Chodziłam do liceum i to tylko dzięki mojej ukochanej babci, która wstawiła się za mną, kiedy tata chciał wynająć mi prywatnych nauczycieli. Pragnęłam żyć jak każda nastolatka, jednak bycie córką bogatych ludzi, wcale nie było takie łatwe. Skończyłam odrabiać pracę domową. Włączyłam telewizję, ale nie leciało nic ciekawego. Nie miałam nic do roboty, więc zadzwoniłam do Kate.
-Hej! Idziemy na małe zakupy?
-Hej, tak jasne, bądź u mnie za pół godziny.
-Ok, to do zobaczenia. -powiedziałam i się rozłączyłam. Ona też pochodziła z bogatej rodziny i poniekąd rozumiała, przez co przechodzę, jednak ona miała jeszcze babcię i ciocię, które mieszkały razem z nią, jej starszym bratem i rodzicami. Ze wszystkich moich 'przyjaciół', tylko Kate była najbardziej prawdziwa. Przynajmniej sprawiała takie wrażenie.
Godzinę później błądziłyśmy już po galerii. Przeglądałam ubrania, ale jakoś nic mi się nie spodobało. Kate przymierzyła już chyba z milion sukienek, ponieważ w przyszłym tygodniu miała iść razem z rodzicami, na jakieś przyjęcie orgarnizowane przez kolegę jej ojca. Weszłyśmy właśnie do sklepu z butami. Szłam pomiędzy półkami, na których stały pojedyncze pary obuwia. I nagle zobaczyłam piękne, czarne szpilki. Nie wiem co było w nich takiego niesamowitego, zwykłe czarne buty na obcasie, ale poczułam, że muszę je kupić. Zrobiły na mnie takie wrażenie, że od razu przymierzyłam jeden but. Nigdy nie chodziłam w szpilkach. "Kiedyś musi być ta pierwsza para" pomyślałam i bez zastanowienia podeszłam do kasy. Kiedy Kate w końcu zdecydowała się na prostą granatową sukienkę, poszłyśmy do kawiarni. Po jakiś trzech godzinach wróciłyśmy do domu. Była 20, weszłam do domu i od razu pobiegłam do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i wyciągłam buty z pudełka. Włożyłam szpilki, wstałam i zachwilałam się lekko. Szybko odzyskałam równowagę. Podeszłam do lustra. Buty były naprawdę śliczne. Przeszłam jeszcze parę razy moj pokój i uznałam, że wcale nie tak trudno się w nich chodzi. "Zostawię je na jakąś specjalną okazję" pomyślałam. Odłożyłam buty do pudełka i wsunęłam je pod łóżko.

---------------------------------------------------------------------------------

 Nie jestem do końca zadowolona z tej części, ale myślę, że następne Wam się spodobają. Do bohaterów dołączy Harry ;)

~Nicki

11.03.2013

#7. Niall (Część 5)


Hej ♥ Przybywam z ostatnią część Nialla xx
Mam nadzieję, że będziecie zadowoleni ;)
Jeżeli czytacie, to zostawcie przynajmniej 1 komentarz.
Dla Was to dosłownie minuta, a ja mam zaciesz do końca dnia xd


"(...) Tymczasem w Londynie..."
-------------------------------------------------------------------------

Szłam korytarzem w stronę mojej szafki, [T.I.] siedziała sobie teraz w domu, w Nowym Jorku, a ja musiałam się męczyć w szkole. Gdy opowiedziała mi co się stało, chciałam do niej przylecieć, ale powiedziała, że mam nie opuszczać lekcji. No więc zostałam. Otworzyłam szafkę i wrzuciłam do niej niepotrzebne podręczniki. Jeszcze tylko dwie lekcje i można zacząć weekend. Planowałam polecieć do Nowego Jorku. Nie tylko ze względu na [T.I.]. Chciałam odwiedzić rodzinę i starych przyjaciół. Już miałam odejść od szafki, kiedy ktoś chwycił mnie za ramię.
-[I.T.P.] Co z [T.I.] ? Czemu nie ma jej w szkole ca
ły tydzień ? Byłem wczoraj u was, ale nikogo nie było. - zapytał mnie zdenerwowany Niall.
-Nie mów,
że nagle zaczęło cię to obchodzić - odpowiedziałam obojętnie. Nie mogłam uwierzyć, że mógł zrobić coś takiego [T.I.].
-Zawsze mnie obchodzi
ło! - krzyknął - Nie mam jej numer telefonu, nie wiem co się z nią dzieje! [I.T.P.] powiedz mi!
-Ona nie chce cię zna
ć, rozumiesz ? Daj jej święty spokój!
-Jak to nie chce mnie zna
ć?
-Nie udawaj niewini
ątka! Jak mogłeś jej coś takiego zrobić! Ona cię naprawdę pokochała! A ty zachowałeś się jak kompletny idiota! Bawisz się uczuciami dziewczyn, jak tylko ci się podoba.
-Co? - patrzy
ł na mnie z niedowierzaniem. Nie wiedziałam co o tym myśleć. Chłopak chyba na prawdę nie wiedział o co chodzi.
-S
łuchaj czy muszę ci wszystko tłumaczyć ? Powinieneś się sam domyślić. - powiedziałam i odeszłam. Ale Niall nie odpuścił. Pobiegł za mną.
-Powiedz mi dlaczego ona mnie nienawidzi! Ja na prawd
ę nie mam pojęcia o czym ty mówisz! Kocham ją i tylko ją! Nikogo więcej!
-Czy
żby? A co to za panienka, z którą całowałeś się przed klubem w niedzielę ? Widziała was.
-Niedziela... - zastanowi
ł się - były urodziny Nicka... Przyszedłem trochę wcześniej. Wypiłem parę drinków... Wyszłem się przewietrzyć... a dalsze wydarzenia znam tylko z opowiadań kolegów...Byłem pijany. Nie pamiętam, żebym całował się z jakąś dziewczyną.
-To nie mój problem,
że nic nie pamiętasz. [T.I.] przyłapała cię na gorącym uczynku! A teraz łaskawie daj jej spokój, już wystarczająco dużo z tobą przeszła.
-Ale ja na prawd
ę kocham tylko ją! [I.T.P.] musisz mi uwierzyć!
-Powiedzmy,
że ci wierze, ale to i tak nic nie zmienia, bo jej i tak tu nie ma.
-Co chcesz przez to powiedzie
ć ?
-S
łuchaj, jeżeli naprawdę ją kochasz i żałujesz tego co zrobiłeś, to nie wiem co tu jeszcze robisz. Wylatuje dzisiaj o 16 do Nowego Jorku. Jeśli nie chcesz jej stracić, to na twoim miejscu biegłabym już do domu się pakować. Przyjadę po ciebie o 15. Zabiore tylko walizkę z domu i jedziemy na lotnisko. To jak ?
-Dzi
ękuję ci! Ale powiedz mi tylko co ona tam robi?
-To d
ługa historia, wyjaśnię ci wszystko w samolocie, a teraz wiej, bo idzie dyrektorka. Chyba nie chcesz żeby przyłapała cię na uciekaniu z lekcji. -zaśmiałam się, a Niall odwrócił się i pobiegł w kierunku drzwi.


                                           ***

-Co? Jak to chcia
ła popełnić samobójstwo?! - Niall był przerażony tym co mu właśnie opowiadałam.
-No w
łaśnie tak to. Na szczęście wracałam do domu i ją spotkałam, nawet nie chcę myśleć co by się stało gdyby mnie tam nie było... Jednak skończyło się na tym, że dziewczyna zemdlała, zanim zdążyła coś sobie zrobić. I to była tylko i wyłącznie twoja wina.
-Moja wina ? - popatrzy
ł na mnie jak na wariatkę.
-Nie, ale
ż skąd, to ja poszłam tam, upiłam się do nieprzytomności i całowałam pierwszą lepszą laskę - zaśmiałam się. Wiedziałam, że żartował i doskonale wie, że to wszystko przez jego głupotę - Niall?
-Tak?
-Jest jeszcze co
ś co powinieneś wiedzieć.
-[T.I.] jest w ci
ąży?! - powiedział z przerażeniem.
-Co? Kurde, daj mi sko
ńczyć człowieku! - i dopiero teraz dotarło do mnie co powiedział - W ciąży? Co ty pierdzielisz ! Ale, że wy tak na serio? - patrzyłam na niego nie wiedząc czego się spodziewać.
-CO? - patrzy
ł na mnie zdezorientowany - NIE! -krzyknął chyba na cały samolot, bo ludzie zaczęli się nagle na nas patrzeć - To co chciałaś mi powiedzieć? - chciałam mu odpowiedzieć, ale wciąż byłam w ciężkim szoku. Co mu w ogóle strzeliło do głowy, żeby tak pomyśleć...
-Yyy... co ja to... a tak! Pos
łuchaj, zapewne [T.I.] mówiła ci, że ma w Nowym Jorku, ciężarną klacz - powiedziałam ze śmiechem, rozbawiona całą sytuacją.
-No tak, wspomina
ła coś, ale co to ma wspólnego z nami?
-We wtorek, zadzwoni
ła do niej mama. Powiedziała, że Lucky, się oźrebiła i odłożyła słuchawkę w połowie zdania. [T.I.] strasznie się tym przejęła i od razu poleciała do rodzinnego domu. Kiedy do niej dzwoniłam, powiedziała mi, że gdy dotarła na miejsce, źrebak już nie żył. Jest mi jej strasznie szkoda, tak długo na niego czekała...Chciałam do niej od razu przylecieć, ale ona kazała mi zostać w szkole. I chyba dobrze, że tak się stało, bo nie siedział byś tu teraz ze mną, a wiem jak bardzo potrzebuje teraz wsparcia i zrozumienia. Ja to jedno, ale ona potrzebuje też ciebie, potrzebuje kogoś przy kim będzie sie czuła bezpiecznie, a wiem, że ona wcale nie przestała cie kochać, więc mam nadzieje że tego nie spieprzysz.
-Jaa, ja nie wiem co powiedzie
ć... Nie wiedziałem. Obiecuję ci, że zaopiekuję się nią najlepiej jak tylko będę umiał i już nigdy jej nie skrzywdzę.
-No mam nadziej
ę, bo w innym razie, inaczej sobie pogadamy - chłopak uśmiechnął się, ale widząć moją poważną twarz, szybko zrzedła mu mina.
Chwil
ę potem czekaliśmy już przed lotniskiem na taksówkę. Zadzwoniłam do [T.I.] że przyleciałam, ale nie mówiłam że jest ze mną Niall. Zapytałam ją czy jest u Lucky, czy w domu. Powiedziała, żebym przyjechała na stadninę. Tak więc podałam kierowcy adres pod który miał nas zawieźć.
Kilkana
ście minut później byliśmy na miejscu.
-Niall, zaczekaj tu, ja wejd
ę i może uprzedzę ją, bo nie ręczę za to, co ona mogłaby zrobić, gdyby cię zobaczyła od razu. - zaśmiałam się.
-Ok, to ja mo
że przywitam się z tym konikiem - wskazał palcem na siwego konia, który czekał przy ogrodzeniu, na jakieś smakołyki.
Wesz
łam do środka. Drzwi od boksu Lucky były uchylone. Weszłam tam spokojnie, żeby nie wystraszyć nikogo.
-[T.I.] ? zapyta
łam, a [T.I.] przeszła pod szyją konia i rzuciła mi się w ramiona.
-Jak dobrze cie widzie
ć!
-Tak, ciebie te
ż miło widzieć - uśmiechnęłam się - jak się czujesz?
-Ju
ż lepiej dzięki.
-[T.I.] mo
żesz tu chwilę poczekać?
-No, ok - powiedzia
ła niepewnie.
Wybieg
łam ze stajni w poszukiwaniu Nialla, bo ten gdzieś się zawieruszył. Znalazłam go leżącego w stercie siana.
-Co ty do cholery wyprawiasz? - zapyta
łam będąc w zdziwieniu, że 19-sto latek bawi się w sianie jak małe dziecko.
-Chowam si
ę przed tym koniem ! On chciał mnie przed chwilą ugryźć! - powiedział przerażony Niall, a ja wybuchnęłam śmiechem. Chłopak chyba nigdy nie miał doczynienia z końmi.
-My
ślę, że chowanie się w ich jedzieniu, nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza jeśli chcesz uniknąć gryzienia - powiedziałam, nie mogąc przestać się śmiać. Chłopak wstał i otrzepał się.
-Dobra a teraz na powa
żnie, chodź ze mną. -
Wepchn
ęłam Nialla do środka, a sama zostałam przy drzwiach. [T.I.] stała obrócona i nie zauważyła chłopaka, więc ją zawołałam. Do końca życia nie zapomnę jej miny kiedy go zobaczyła.
-Co ON tu robi?!?! - wydar
ła się [T.I.], a Niall pod wpływem jej głosu, aż się skrzywił.
-Uspokój si
ę! Macie sobie coś do wyjaśnienia.
-Co?! Ja nie mam mu nic do powiedzenia! Co ty w ogóle sobie wyobra
żasz, przywiozłaś go tu i co? Myślisz, że rzucę mu się na szyję?
-Ale ja...- zacz
ął Niall
-Nie chc
ę cię słuchać, nie chcę cię oglądać, NIE CHCĘ CIĘ ZNAĆ rozumiesz ?!?!
-Uspokój si
ę i porozmawiajcie jak dorośli ludzie, a nie jak małe dzieci - w tym momencie zaśmiałam się, bo przypomniał mi się Niall leżący przed chwilą w sianie - albo wyjaśnicie sobie to tu i teraz, albo będę zmuszona was tutaj zamknąć i nie wypuszczę was tak długo, dopóki ze sobą nie porozmawiacie. No chyba, że prędzej się tu pozabijacie. To jak ?
-Nie b
ędę z nikim rozmawiać, ta obca mi osoba ma się stąd natychmiast wynieść!
-Trudno, nie dajesz mi wyboru - powiedzia
łam i zatrzasnęłam drzwi.


/Z twojej perspektywy/


Nie mog
łam uwierzyć, że [I.T.P.] mogła mi coś takiego zrobić. Stałam z założonymi rękami, tyłem do chłopaka.
-[T.I.], [I.T.P.] wszystko mi opowiedzia
ła. Ja wcale nie chciałem żeby to tak wyszło. Nie pamiętam nawet kto to był. Byłem pijany....
-Dobra, sko
ńcz już wymyślać.
-Ale, [T.I.] ja cie kocham! Zawsze liczy
łaś się tylko ty! Jesteś moim oczkiem w głowie, nigdy świadomie bym cię nie skrzywdził. Uwierz mi i daj jeszcze jedną szansę! - po tych słowach, Niall upadł na kolana. -[T.I] proszę cię! Nie odrzucaj mnie, nie mogę bez ciebie żyć! Kocham cię.
Po tych s
łowach coś we mnie pekło, znikła cała nienawiść, jaką do tej pory do niego żywiłam. Przecież tak bardzo go kochałam, nie mogłam w nieskończoność tłumić tego uczucia. Odwróciłam się, przykucnęłam koło niego. Niall spojrzał na mnie, tymi swoimi pięknymi niebieskimi oczami. Widziałam w nich tyle miłości, ale również smutek oraz strach przed odrzuceniem.
-Ja te
ż cię kocham - powiedziałam i uśmiechęłam się czule. Widziałam jak z jego oczu wypłynęła pojedyncza łza, a wraz z nią ulotnił się cały smutek i strach. Został tylko wyraz bezgranicznego szczęścia i miłości.
-[T.I.] obiecuj
ę ci, że już nigdy cię nie zawiodę. - powiedział i pocałował mnie. Wplotłam ręce w jego włosy i natrafiłam na coś dziwnego. Oderwałam się od niego i wyciągłam trochę siana z jego włosów.
-A ty sk
ąd to tu masz? - zapytałam uśmiechając się.
-D
ługa historia, próbowałem nie dać się zjeść. - powiedział
-Próbowa
łeś nie dać się zjeść, chowając się w przysmaku koni? - powiedziałam i wybuchnęliśmy śmiechem.


I żyli długo i szczęśliwie ;p KONIEC ♥

~Nicki