Otworzyłam
oczy. Wiedziałam, że to będzie jeden z tych dni, kiedy ma się wszystkiego i
wszystkich dość bez żadnego, konkretnego powodu. Zaczęłam zastanawiać się, czy
ruszyć się z łóżka, a może jednak szczelnie okryć się ciepłą kołdrą i obudzić
dopiero jutro. Wiedziałam jednak, że muszę się ogarnąć i mimo wszystko stawić
czoła codzienności, tak bardzo szarej codzienności.
Wstałam,
uważnie pilnując, aby pierwsza noga, która „wydostanie się” z łóżka, była nogą
prawą… cicho liczyłam, że chociaż to uchroni mnie przed całym złem, które czeka
mnie w nowej pracy.
…właśnie,
nowa praca. Na samą myśl miałam ochotę uciec z powrotem do mojego zagrzanego
łóżka.
Mój portfel
świecił pustkami, pilnie potrzebowałam trochę grosza, w ofertach pracy nie
można było przebierać, więc nie wybrzydzając przyjęłam pierwszą lepszą pracę w
sklepie muzycznym w centrum miasta. Szef był gburowatym mężczyzną, liczącym się
tylko ze swoim egoistycznym zdaniem i kochającym wyłącznie swojego grubego psa,
który niebawem zamiast chodzić, będzie się toczył.
Włócząc z
niechęcią nogami, poszłam przygotować sobie coś do jedzenia. Właściwie? Nie
byłam głodna, myślałam tylko jak zły może być dzień dzisiejszy. Przechodząc
obok kuchenki, zerknęłam na zegar.
8.00! O tej
porze powinnam w pełni ogarnięta stawić się na dywaniku u Gbura. W panice
zaczęłam zakładać na siebie przypadkowe ubrania, na które natknęłam się
poszukując mojego telefonu. Wybiegłam w pośpiechu z mieszkania, wsiadłam na
rower i niczym zawodowy kolaż, starannie omijając przeszkody w postaci ludzi,
10 minut później dotarłam pod witrynę sklepu.
„Mogłam
zostać w łóżku…” pomyślałam, widząc minę szefa, stojącego obok stosu pudeł.
Chwilę później dostałam niezły ochrzan, zostałam obszczekana przez chodzącą
kulkę, tak uwielbianą przez Gbura i zostałam zawalona poleceniami, które miałam
wykonać.
Tak, mój
pierwszy dzień pracy nie mógł wyglądać lepiej… Ze spuszczoną głową wzięłam się
do roboty. Na „dobry początek” zajęłam się rozpakowywaniem owych pudeł.
Właśnie wtedy
moje życie miało wywrócić się do góry nogami. Usłyszałam dzwonek, mój pierwszy
klient podszedł do lady. Przeklinając cicho na cały świat, odwróciłam się… i
spojrzałam w ciemnobrązowe oczy, najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek dane
mi było zobaczyć.
Na ziemię
sprowadził mnie Jego melodyjny głos „hej, wszystko w porządku?”. Zbierając w
sobie resztki opanowania, wydukałam coś w stylu „tak, jest OK”. Jak przystało
na etykietę wzorowego sprzedawcy, zapytałam „w czym mogę pomóc?”. To nie był
mój głos. Mój głos nigdy nie był tak roztrzęsiony, tak inny…
Nagle z
zaplecza wyszedł mój szef i entuzjastycznie przywitał chłopaka. „Gbur i
entuzjazm?” pomyślałam, lekko zaszokowana.
Udając zajętą
pracą, wytężałam słuch, jak tylko mogłam. Z ich rozmowy wynikało, że ciemnooki
ma na imię Zayn, a mój szef jest jego… wujkiem?! Wytrąciło mnie to z równowagi
tak bardzo, że niezdarnie potrąciłam regał z płytami CD, one rozsypały się
niczym domino, a ja wylądowałam pod nimi. „Gorzej być nie mogło” myślałam, nie
mając zamiaru wynurzać się spod stosu płyt i spalić się ze wstydu. Właśnie
wtedy zobaczyłam, że ktoś wyciąga w moją stronę dłoń. Nie wiedząc, co ze sobą
zrobić, chwyciłam ją.
Była to dłoń
chłopaka o tych cudownych oczach. „Wszystko okay?” zapytał ze szczerze zaniepokojoną
miną, po czym zwrócił się do Gbura:
- Wujku,
chyba na dziś koniec wrażeń dla… (tutaj szef wtrącił moje imię), odprowadzę ją
bezpiecznie do domu, dobrze?
Szefowi
spełznął uśmiech z twarzy, błyskawicznie zastąpiony został grymasem. Nie
dziwiłam mu się… zatrudnił niezdarę, musiał sam sprzątać ten bałagan… ale
chwileczkę! Czy ja się przesłyszałam? Zayn powiedział „odprowadzę”?
Moje myśli
zaczęły chaotycznie wirować.
„To co?
Idziemy?” zapytał pogodnie brunet. Kiwnęłam tylko twierdząco głową. On otworzył
przede mną szarmancko drzwi (pierwszy raz ktokolwiek otworzył przede mną jakiekolwiek
drzwi). Przypomniałam sobie nagle o moim rowerze porzuconym w pośpiechu pod
witryną, „Zayn…” (po raz pierwszy użyłam jego imienia, brzmiało ono tak
dziwinie, tak.. pięknie). On również zauważył mój wehikuł. Energicznie wsiadł
na niego i zwrócił się do mnie:
- Zamawiała
pani taksówkę?
Wybuchnęłam
śmiechem, wskoczyłam na rułkę i chwiejnie, ale stabilnie ruszyliśmy w drogę. Ja
robiłam za GPS, a On śmiał się serdecznie.
Wreszcie
dotarliśmy pod moje mieszkanie, oboje w dobrych humorach.
- Ile jestem
Panu winna? – zapytałam z szerokim uśmiechem.
- Myślę, że cappucino
w Twoim towarzystwie powinno wystarczyć.
Weszliśmy do
mieszkania. Zaynowi wskazałam salon, a sama poszłam robić obiecaną kawę.
„…[T.I], rano podjęłaś dobrą decyzję, wstając z łóżka” podsumowałam wydarzenia
dnia.
„O czym tak
rozmyślasz?” usłyszałam nagle łagodny szept. Odwróciłam się gwałtownie i znów
spojrzałam w te niesamowite oczy, tym razem były jednak o wiele bliżej, mogłam
dostrzec każdy element Jego tęczówki…
…tsssssss,
właśnie wtedy przypomniał sobie o nas czajnik. Zayn oddalił się, a ja zalałam kawę,
po raz kolejny wytrącona z równowagi.
Kiedy weszłam
do salonu, On zajęty był przeglądaniem kolekcji moich płyt. Ku mojemu
zaskoczeniu zmasakrowane przez los radio stojące w kącie wydało tchnienie w
postaci „…now I've had the time of my
life, no I never felt like this before”*. Zayn widocznie postanowił pobawić
się w DJ i pomajstrować przy moim starym radiu i stosie zakurzonych płyt. Niespodziewanie,
tanecznym krokiem zjawił się tuż obok mnie i wyciągnął w moją stronę dłoń.
„Zayn… nie jestem dobrą tancerką” wymamrotałam. „ochh…nie marudź i zatańcz ze
mną!” powiedział chichocząc, po czym przyciągnął mnie do siebie. Zatraciłam poczucie czasu, nawet nie wiem,
kiedy piosenka dobiegła końca. Wtedy zadzwoniła Jego komórka. Odebrał. Rozmowa
była krótka. Włożył telefon do kieszeni, tylko kilka słów zdołałam wychwycić z
Jego chaotycznych tłumaczeń - „muszę iść”, „odezwę się”, „pilne”… i uciekł, tak
po prostu. Zostałam sama.
Kolejny
dzień… wszystko robiłam mechanicznie, myślami byłam daleko, a w mojej głowie
układały się różne scenariusze. Starałam się stłumić dezorientację, które nadal
we mnie siedziała. Miałam dwa dni wolnego od pracy, więc pozwoliłam sobie na
długi spacer. Liczyłam na ukojenie chaotycznego echa dnia wczorajszego.
Chodziłam po nieznanych mi uliczkach, oglądałam bezcelowo wystawy, tak po
prostu. Ściemniło się… „pora wracać do domu” pomyślałam.
Właśnie
przekręcałam klucz w drzwiach do mojego mieszkania, kiedy po schodach zbiegł
mój sąsiad.
- [T.I]
lepiej tam nie wchodź! Całe mieszkanie zalane, pani Smith, ta staruszka z góry zapomniała
zakręcić kurek po kąpieli…
Starałam się
opanować mętlik w głowie i racjonalnie pomyśleć o jakimkolwiek noclegu…
„przecież nie spędzę nocy na ulicy” pomyślałam. Zdecydowałam zadzwonić do
cioci, mieszkającej dwie przecznice dalej.
Ciocia była
kochaną osobą, przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Nieustannie krzątała się
wokół mnie, przygotowała mi górę jedzenia i w kółko powtarzała „Moje
biedactwo!”. Pierwszy raz od dawna poczułam się bezpieczna…
Byłam
wykończona. Przebrałam się w luźny t-shirt, do uszu włożyłam słuchawki z
ulubioną muzyką… nawet nie wiem, kiedy zasnęłam.
„[T.I] masz
gościa” obudził mnie łagodny głos mojej cioci. Słyszałam jak lekkim krokiem
oddala się, mimo to, nadal czułam w pokoju czyjąś obecność. Uchyliłam lekko
powieki i zobaczyłam zarys męskiej postaci… postaci tego pięknego bruneta. Gwałtownie
nakryłam głowę po sam czubek kołdrą. „…nie możesz mnie oglądać w takim stanie!”
krzyknęłam histerycznie.
- [T.I], nie
bądź niepoważna. Rozespana czy nie… i tak jesteś najśliczniejsza na tym całym, malutkim
świecie – powiedział łagodnie, po czym obdarzył mnie swoim najpiękniejszym
uśmiechem.
„Znajdzie się
dla mnie miejsce u Twojego boku?” zapytał cudownie chichocząc i zagrzebał się w
pościel tuż obok mnie. Mogłam teraz bezkarnie rozpływać się w Jego pięknych
oczach i przyjrzeć się każdemu elementowi jego idealnej twarzy. Ucałował mnie
czule w czoło i powiedział: „Przepraszam, że wczoraj Cię zostawiłem, ale…”,
głos mu się załamał. Z trudem opowiedział mi o owej krótkiej rozmowie
telefonicznej. Dowiedział się o śmierci
swojego dziadka… z Jego słów mogłam wyczytać, jak bardzo był mu bliski, a Jego
oczy mówiły wszystko. Przytuliłam Go bez zbędnych słów… był taki bezradny.
Być może to
był złoty środek na poprawę samopoczucia, bo chwilę później wyskoczył z łóżka,
zabrał mi kołdrę i wybiegł z pokoju. Byłam nieco skołowana tym, że znowu mi
uciekł, ale nie zdążyłam nawet zawołać „Zayn!”, a on z powrotem był w moim
pokoju… z tacą pełną jedzenia.
„Śniadanie do
łóżka!” zawołał z promiennym uśmiechem, po czym dodał „…ale myślę, że się ze
mną podzielisz, co?”. Nie dał mi nacieszyć się ciocinymi naleśnikami. Pociągnął
mnie za rękę i zaprowadził na balkon.
Był piękny
dzień, jeden z takich, kiedy chce się żyć, kiedy wszystko mówi o szczęściu.
Było idealnie… nie, przepraszam – to nie ten moment.
Zayn
przyciągnął mnie do siebie, tak mocno, że nie miałam szans się uwolnić. Nie
protestowałam. Złożył na moich ustach delikatny pocałunek, niezwykły… nasz
pierwszy.
TERAZ mogę
powiedzieć - było IDEALNIE.