Na "dobry wieczór" druga część Lou. Jeśli Wam się spodoba to dajcie znać... w sumie, jeśli nie przypadnie Wam do gustu też się odezwijcie :3
Życzę miłej lektury xoxo
Poranek.
Ciche pukanie do drzwi. „Proszę” zawołałam rozespana. Kolejny raz mogłam
przekonać się, że myliłam się co do Louisa. Wszystkie wątpliwości i obawy dnia
wczorajszego, gdzieś uleciały, kiedy zobaczyłam Go w drzwiach z tym serdecznym
uśmiechem na twarzy i tacą pełną jedzenia. To był Jego przepis na „dzień
dobry”. Nie dał mi jednak długo wylegiwać się w łóżku i nacieszyć się pysznymi
kanapkami. Jak mówił, miałam się dziś zaopatrzyć w dobry humor i czekać na
niego na dole za 10 minut. Nie zwlekając zaczęłam zbierać się z łóżka. Za
sprawą Lou dobry humor towarzyszył mi od samego rana, więc włożyłam do uszu
słuchawki, włączyłam ulubiony kawałek i tańcząc po całym pokoju, zaczęłam
szukać jakiś ubrań. Po upływie minuty, przechodząc obok drzwi zauważyłam szczerzącego
zęby Louisa. „Musisz mnie koniecznie nauczyć tych kroków” powiedział chichocząc
i wyszedł udając dziki taniec. Moją twarz oblały rumieńce. Tym razem bez
pląsów, skończyłam się ubierać i kilka minut później byłam już na dole. Zszedł
i Louis. Pociągnął mnie za rękę w kierunku drzwi. Jako gentelman otworzył
przede mną drzwi swojego samochodu. Włączył radio, podkręcił głośność i
ruszyliśmy, właściwie nie wiem, dokąd. Nucił pod nosem i serdecznie się
uśmiechał. Pytał o mnie, moje życie, zainteresowania. Udawał, a może właściwie
był bardzo dobrym słuchaczem. Mogłam opowiadać dosłownie o wszystkim, a jego
wszystko interesowało.
W
międzyczasie dotarliśmy na jakiś parking. Zaparkował auto i ani zdążyłam się
obejrzeć, a on już otwierał przede mną drzwi. „Welcome In London!” powiedział
entuzjastycznie i pociągnął mnie za sobą.
Ktoś, kto
obserwowałby nas z boku, pomyślałby pewnie o nas, jako o dwójce porąbanych
ludzi, biegających po wszystkich możliwych uliczkach miasta. To nie było typowe
zwiedzanie rodem z wycieczek szkolnych… było wyjątkowe, a ja miałam najlepszego
przewodnika na świecie. Po dwóch godzinach poznawania Londynu nie czułam nóg. Z
ulgą opadłam na pierwszą lepszą ławkę spotkaną po drodze. Niestety uśmiech Lou
nie wróżył nic dobrego, bynajmniej dla mnie. „I’m Superman!” krzyknął, a kilku
przechodzących ludzi oglądnęło się za nami. Kazał wskoczyć mi sobie na plecy i
zaniósł mnie pod same drzwi kawiarni. Zamówił dla nas dwa największe gofry,
jakie kiedykolwiek widziałam. Mimo moich sprzeciwów, musiałam pod baczną
obserwacją Lou zjeść całego. „Zaraz pęknę!” protestowałam, a on tylko uciszał
mnie tym swoim „shhhh”, jak gdyby zapomniał o swoim okrzyku Supermana sprzed
godziny. W ten oto magiczny sposób zjadłam ogromnego gofra z bitą śmietaną i
owocami.
„Pora wracać”
oznajmił Lou, a ja poczułam, że nie chcę nigdzie iść. Coś działo się w moim
sercu, nie chciałam jednak o tym myśleć.
Dzień minął
tak szybko… nie chciałam iść spać, chciałam jeszcze posiedzieć z moim
przewodnikiem. Moje siły fizyczne zostały jednak doszczętnie wyczerpane, a
powieki same opadały. Zawlokłam się jakoś do łóżka i po raz kolejny momentalnie
zasnęłam.
Kilka
kolejnych dni spędziłam bez Louisa. Jak przystało na wymianę szkolną, musiałam
chodzić na jakieś zajęcia. Niestety Lou nie uczestniczył w nich razem ze mną.
Widywaliśmy się tylko rano przy śniadaniu, kiedy tak ślicznie się uśmiechał
mimo swojego rozespania i wieczorem, kiedy zajęcia się kończyły. Wtedy oboje
byliśmy jednak zbyt zmęczeni na jakiekolwiek wypady. Siedzieliśmy tylko w
salonie i oglądaliśmy seriale.
Ten tydzień
minął szybko, zdecydowanie zbyt szybko. Odczuwałam pewną pustkę, a w mojej
głowie kotłowało się od uczuć i nierozpoznanych emocji.
Ostatni
wspólny wieczór. Znowu wypaleni zbyt dużą ilością zajęć, siedzieliśmy obok
siebie na kanapie i przeskakiwaliśmy między kanałami w TV. Lou co chwilę zerkał
w moją stronę, myśląc, że tego nie widzę. W Jego oczach była jakaś
nierozszyfrowana iskierka. Do tego ten Jego nie wróżący nic dobrego uśmiech.
Wiedziałam, że coś kombinował… Nie chcąc się zadręczać różnymi dziwnymi
scenariuszami, poszłam się położyć. Zasnęłam ze słuchawkami w uszach.
„[T.I],
pobudka!” usłyszałam przez sen cichy szept tuż przy moim uchu. Otworzyłam oczy…
ciemno. Dostrzegłam tylko zarys postaci Louisa na końcu mojego łóżka. Oświeciłam
światło i zerknęłam na zegar – była 2.37. „O co chodzi Lou?” zapytałam zaspana
i zbita z tropu. „…ucieknijmy razem” usłyszałam po raz kolejny ten łagodny
szept. „Ugh.. Lou nie żartuj sobie” wymamrotałam, przewracając się na drugi
bok. On był jednak całkiem poważny, a Jego oczy znowu tak przedziwnie
błyszczały. Niewiele myśląc (racjonalne myślenie nie jest możliwe o tej porze)
narzuciłam na siebie ubrania. Ten uśmiechnięty optymista sprzed kilku dni znowu
powrócił. Kiedy chciałam zasypać go mnóstwem pytań, On tylko położył na moich
ustach palec. Pociągnął mnie w kierunku drzwi, które bezszelestnie otworzył.
Przeszliśmy na palcach obok pokoju Jego mamy i zeszliśmy ostrożnie po schodach.
Kiedy zatrzasnęliśmy za sobą drzwi frontowe, odetchnęliśmy z ulgą.
„Przespacerujemy
się?” zapytał ze swoim najpiękniejszym uśmiechem. Kiwnęłam potakująco głową. Wplótł
swoją dłoń w moją i ruszyliśmy w nieznanym mi kierunku. Tym razem to ja zaczęłam
go przepytywać, tak jak On zrobił to w samochodzie. Tak wspaniale opowiadał…
mogłam słuchać Go godzinami. Był tak fascynujący, a ja straciłam rachubę
kroków. Nie miałam pojęcia, gdzie byliśmy ani gdzie idziemy – liczył się tylko
On.
Nagle
zatrzymał się. Stanęliśmy przed rzeźbioną, białą furtką. Lou wspiął się po niej
i zniknął po drugiej stronie. Zdezorientowana, rozglądałam się w około. Wtedy
furtka otworzyła się, a ja zobaczyłam Lou… mojego Lou. Właśnie wtedy moje serce
zaczęło mocniej bić. Całkowicie mu zaufałam, kiedy poprosił mnie o zamknięcie
oczu. Prowadził mnie w nieznane, ale ja czułam się bezpiecznie. Zatrzymaliśmy
się.
„Otwórz oczy”
powiedział. Uchyliłam powieki i ujrzałam ogromy ogród, oświetlony tysiącami
światełek. Pośrodku stał okrągły stolik z dwoma krzesłami. Louis objął mnie w
pasie i podeszliśmy bliżej. Stół zastawiony był niezliczonymi ilościami
jedzenia, butelką szampana w zestawie z dwoma lampkami oraz wazonikiem z
kwiatami. Lou wyjął je z wody i z szerokim uśmiechem wręczył mi je. Było
idealnie… bałam się jednak, że to tylko sen, a ja obudzę się rano ze łzami w
oczach. Postanowiłam dać się porwać chwili i nie myśleć o niczym, a raczej o
nikim innym.
Zasiedliśmy
do stołu. Udawałam, że jem. Zerkałam jednak co chwilę na tego pięknego chłopaka.
Bałam się, że zaraz zniknie. W pewnym momencie wstał i wzniósł toast „za to, że
ma mnie u swego boku”. Wtedy też usłyszałam najpiękniejsze słowa, jakie dane mi
było usłyszeć kiedykolwiek: „you’re perfect to me” powiedział tak… szczerze,
tak prawdziwie. Chciałam napawać się tą chwilą, nie przerywając sobie tak
błahymi sprawami jak jedzenie. Milczeliśmy. Wpatrywaliśmy się w siebie tylko…
ja i jego niebieskie oczy, sam na sam.
Wtedy coś do
mnie dotarło. Moje oczy wypełniły się łzami, a to nie umknęło Jego uwadze.
Podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, pytając „co jest nie tak?”. Wtuliłam
się w jego ramiona jak najmocniej. Pragnęłam, aby ta chwila trwała wiecznie.
Wyszeptałam mu na ucho „przecież jutro wyjeżdżam…”
Otarł łzy z
moich policzków i milcząc, pocałował. Delikatnie… tak cudownie. Moje obawy
zniknęły na tę jedną, wyjątkową chwilę. Postanowiliśmy pomału wyruszyć w stronę
domu mojego Supermana. Mimo Jego pocieszeń i naszych sztucznych uśmiechów,
wiedzieliśmy, że z każdym krokiem zbliżamy się do naszego rozstania. Może
właśnie, dlatego nasze kroki były powolne…
Dużo
rozmawialiśmy. Dzieliliśmy nasze obawy, a one były tak bardzo realne. Musiałam
powstrzymywać się od płaczu. Ja miałam jutro wyjechać, On miał niebawem wyjechać
na studia. Mieliśmy żyć bez siebie, oddaleni o tysiące kilometrów. Wydawało mi
się, że życie bez Lou jest niemożliwe, tak jak życie bez tlenu. Lou był moim
tlenem, a teraz miało mi go zabraknąć…
Drzwi
frontowe. Znowu ciche przekradanie się do mojego pokoju. Znowu zerknęłam na
zegar – 5.24. Louis uparcie twierdził, że powinnam położyć się spać, bo czeka
mnie jutro długa podróż. Ja nie chciałam tracić Jego uśmiechu, Jego widoku ani
na chwilę, ani na jedną krótką chwilę. Każda minuta spędzona w Jego towarzystwie
wydawała mi się cenna. Usiadł koło mnie, a ja wtuliłam się w Jego ciepłe
ramiona. Rozmawialiśmy jeszcze długo. W pewnym momencie zasnęłam, zmęczona
emocjami.
Obudził mnie
pogodny głos pani Tomlinson: „[T.I], pora wstawać, bo spóźnisz się na lotnisko,
moja droga”. Otworzyłam oczy. Spojrzałam na miejsce, w którym wczoraj był Lou…
puste. Rzeczywistość mnie uderzyła, a ja zostałam pokonana. Przed panią Tomlinson musiałam udawać, że
wszystko jest OK. Ze sztucznym uśmiechem na twarzy, zjadłam śniadanie, spakowałam
się. Nigdzie nie było Louisa.
Wtedy Jego
mama poinformowała mnie, że pora wyjeżdżać. „Lou podwiezie mnie na lotnisko,
tak?” zapytałam. „Och kochana, to Louis nic Ci nie powiedział? Musiał gdzieś
pilnie wyjść… ale zostawił Ci to” powiedziała, podając mi kopertę.
Zapakowałyśmy
moją walizkę do auta i ruszyłyśmy w drogę. Musiałam ukoić swój mętlik w głowie
i ujarzmić te wszystkie myśli. Otworzyłam kopertę. Zobaczyłam list… list od
Louisa.
Moja najdroższa [T.I]
Wiem, że czytając ten
list, będziesz czuła się zagubiona w tych wszystkich uczuciach, ale przeczytaj
i postaraj się zrozumieć.
Kiedy obudziłem się
dzisiaj tuż obok Ciebie i zobaczyłem, jak słodko śpisz, poczułem się bezsilny
wobec tego, co miało nastąpić. Ja również mam jeden, wielki mętlik w głowie.
Może pomyślisz, że
jestem zwykłym tchórzem, ale nie miałem siły na konfrontację z całą tą
sytuacją. Nie chciałem przyglądać się bezradnie, jak pomału Cię tracę. Bałem
się, że mogę tego nie wytrzymać… bałem się również o Ciebie. Nie chciałem Cię
zranić jeszcze bardziej, zadać Ci kolejnego ciosu. Los jest przeciwny nam, robi
wszystko, żeby nas od siebie oddalić. Chciałbym, żeby te wszystkie chwile
trwały wiecznie, ale tysiące kilometrów, jakie nas dzielą nie pozwalają nam na
to. Wierzę, że to, co nas połączyło jest prawdziwe… a to co prawdziwe, przetrwa
wiecznie.
Nie chciałem Cię zranić,
dlatego uznałem, że będzie lepiej, jeśli rano nie będziesz mnie oglądać. Może
to był błąd, może teraz masz mnie za totalnego idiotę, ale wiedz, że Twoje
dobro jest dla mnie najważniejsze.
Będę starał się o tę
miłość z całych sił, mimo przeszkód. Pamiętaj, że jesteś dla mnie idealna. Chcę
powiedzieć Ci także coś, czego nie zdążyłem Ci powiedzieć. Kocham Cię.
Na
zawsze Twój,
Lou
Łzy znowu
spłynęły po moich policzkach. Tym razem nie miałam przy sobie nikogo, kto czule
by je otarł. Wiedziałam jednak, że ja również za wszelką ceną będę walczyć o tę
miłość… „(…) To co prawdziwe, przetrwa
wiecznie (…)”
~ Wilma
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz